Pisarz, autor powieści i książek biograficznych, laureat głównej nagrody na festiwalu Kryminalna Piła (2016). Napisał między innymi kryminały "Plagiat", "Przypadek" i "Niezależność", a także biografie "Riverside. Sen w wysokiej rozdzielczości", "Phil Collins. Człowiek orkiestra" i "Peter Gabriel. Świat sekretny, świat realny".
poniedziałek, 18 czerwca 2012
Każdy chce być gwiazdą
Mądre słowa padły niedawno z ust Doroty Masłowskiej. Polska pisarka powiedziała proste, ale trafne i uniwersalne zdanie - dziś nikt nie chce być pisarzem, każdy chce być gwiazdą. Gdyby to był wpis na fejsbuku kliknąłbym, że "to lubię", choć wartość merytoryczna tych słów raczej martwi, niż się podoba.
PIĘKNA PRZYGODA KUBY I FRANZA
Z komentowaniem postawy polskich piłkarzy na Euro celowo się wstrzymałem. Im więcej godzin minęło od ostatniego gwizdka meczu z Czechami tym bardziej rosły szanse, że felieton nie będzie wypełniony wulgaryzmami. Chęć rzucania mięsem pokonałem. Wstyd i niesmak niestety ciągle mi towarzyszą.
A już prawie dałem się nabrać. Po Rosji miałem kryzys, bo biało czerwoni zagrali dobrze i konsekwentnie. Pomyślałem (jakże naiwnie, po kibicowsku) - a może faktycznie dach z Grecją przeszkodził.... To nie dach. Co gorsza, to nawet nie brak umiejętności, bo polscy piłkarze to pracownicy całkiem zacnych europejskich firm. I to w ostatnich miesiącach czynni pracownicy, a nie uśpieni na ławkach rezerwowych. Kiedy zobaczyłem spokojną twarz rozedrganego zwykle Franza Smudy i obojętne wzruszenia ramionami Kuby Błaszczykowskiego pogodziłem się z tym, czego długo nie dopuszczałem do świadomości. Zabrakło ambicji. A to najgorsze co mogło nas spotkać.
Przykra konstatacja - zarówno nasz były już selekcjoner jak i kapitan więcej popracowali w reklamach telewizyjnych niż na boisku. Cóż, parafrazując Masłowską - dziś nikt nie chce być piłkarzem (trenerem), każdy chce być gwiazdą. I tylko szlag mnie trafia, kiedy Murawski warczy na dziennikarza, który ośmielił się go grzecznie zapytać o sytuację, w której popularny Muraś z tylko sobie znanych powodów rozpoczął bramkową kontrę Czechów. I szlag mnie trafia, kiedy Błaszczykowski opowiada o pięknej przygodzie którą przeżył na Euro... kiedyś to kibice przeżywali piękne przygody dzięki piłkarzom, dziś jest niestety na odwrót.
BEZ GWIAZDORZENIA
Tekst Masłowskiej pasuje do pisarzy, piłkarzy, trenerów, aktorów, muzyków... ale na szczęście nie wszystkich. Od kilkunastu dni na rynku dostępna jest trzecia płyta jednoosobowego projektu Ordinary Brainwash. Z przyjemnością donoszę, że album "ME 2.0" trzyma bardzo solidny poziom dwóch poprzednich wydawnictw. W Rafale Żaku, szefie projektu OB, ciągle jest więcej muzyka, niż gwiazdy. I oby jak najdłużej. Recenzja tej płyty już jutro na stronach portalu Kontury, który przy okazji szczerze polecam, bo to jeden z tych portali, który chce być portalem, mimo wszystko, a nie gwiazdą. Na gwiazdorzenie zawsze przyjdzie czas.
http://kontury.net/
środa, 13 czerwca 2012
Squckett czyli kawełek Squire'a i ułamek Hacketta
Ostatnią dobrą płytą Steve'a Hacketta pozostaje "Out of the Tunnel's Mouth"... "Life within a Day" wspólne dzieło Hacketta i Chrisa Squire'a z Yes niestety, podobnie jak "Beyond the Shrouded Horizone", rozczarowuje. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Steve nie jest w najwyższej formie kompozytorskiej, ale jak na złość nie zwalnia wydawniczego tempa. Może warto byłoby odpocząć, zresetować umysł i sformatować twardy dysk (szczególnie folder z hasłem "pomysły niewykorzystane / riffy nieużyte"). Squackett teoretycznie mógłby stanowić sumę talentów dwóch świetnych muzyków. Niestety, muzyka dostosowała się do nazwy i prezentuje tylko części talentów Hacketta i Squire'a. I to części zdecydowanie nie najciekawsze.
O tym dlaczego nie podoba mi się album Squacketta więcej tu
http://kontury.net/index.php?LinkMenuID=23&ReadPostID=341
W przyszłą środę będzie optymistyczniej. Bo trzeci album Ordinary Brainwash trzyma bardzo solidny poziom obu poprzedników.
piątek, 8 czerwca 2012
Polska-Grecja, czyli podciąć Orłom skrzydła
Polska reprezentacja piłkarska wczorajszym remisem oddaliła się od ćwierćfinału Euro. Greków trzeba było odprawić z kwitkiem i bagażem kilku bramek. I polscy piłkarze zapewne by to zrobili, gdyby...
I nie musiałem, żeby wiedzieć jakie słowa padły z ust trenera Smudy w przerwie meczu Polska - Grecja. Gdy po końcowym gwizdku zastanawiałem się na gorąco, co stało się z drużyną, która po pierwszej połowie zasłużenie wygrywała, a w drugiej ledwie utrzymała remis, doszedłem do wniosku, że piłkarze otrzymali błędny sygnał od szkoleniowca. Pomyślałem, że komenda musiała być prosta i dosadna. Mogła brzmieć np: "Redukujemy bieg, Grecy to kelnerzy, oszczędzamy siły na Sborną". Pozostałoby to w sferze moich domysłów, gdyby nie to, że prostolinijny Smuda już kilka minut po meczu... potwierdził moje przypuszczenia. Prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że oto na oczach kilku milionów ludzi przyznaje się do największego błędu w całej swojej trenerskiej karierze. Na pytanie dziennikarza o słowa wypowiedziane w przerwie do piłkarzy odparł: Normalnie się mobilizowaliśmy. Bardzo chciałem utrzymać (sic!) ten wynik, dlatego mieliśmy dużo grać w poprzek boiska i do tyłu (sic!).
To świetny przykład strzału we własną stopę. Jak bardzo zdziwili się polscy piłkarze na słowa swojego trenera widać było przez 45 minut drugiej połowy. Zespół, który grał szybką, efektywną piłkę do przodu i przez niemal całą pierwszą część czuł się w tej grze dobrze, nagle musiał "utrzymywać wynik" i "grać do tyłu". Piłka nożna to sport, który nie znosi asekuranctwa i często każe takie podejście niemiłosiernie.
Negatywna metamorfoza nie jest więc tajemnicą na miarę Poirota, Holmesa, ani nawet panny Marple. Mordercą kamerdynerem jest Smuda i to na tyle niedyskretnym, żeby przyznać się do tego już w pierwszym rozdziale kryminału - tak, to ja zabiłem ten mecz - powiedział Smuda wzruszając ramionami.
To świetny trener ligowy. Wygrał bitwę w Stali Mielec, Widzewie Łodź, Lechu Poznań, nie zawiódł w Wiśle Kraków, ale reprezentacja i turniej formatu Euro to zbyt duży rozmiar kapelusza. Brak pomysłu na potrząśnięcie zespołem po stracie gola, brak odwagi dokonywania zmian personalnych, absurdalny pomysł wprowadzenia Grosickiego w 92 minucie meczu. To wszystko świadczy o bezradności Smudy. Sorry Franz, ale grecka sałatka długo będzie ci się odbijać.
NIE BYŁEM W SZATNI
I nie musiałem, żeby wiedzieć jakie słowa padły z ust trenera Smudy w przerwie meczu Polska - Grecja. Gdy po końcowym gwizdku zastanawiałem się na gorąco, co stało się z drużyną, która po pierwszej połowie zasłużenie wygrywała, a w drugiej ledwie utrzymała remis, doszedłem do wniosku, że piłkarze otrzymali błędny sygnał od szkoleniowca. Pomyślałem, że komenda musiała być prosta i dosadna. Mogła brzmieć np: "Redukujemy bieg, Grecy to kelnerzy, oszczędzamy siły na Sborną". Pozostałoby to w sferze moich domysłów, gdyby nie to, że prostolinijny Smuda już kilka minut po meczu... potwierdził moje przypuszczenia. Prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że oto na oczach kilku milionów ludzi przyznaje się do największego błędu w całej swojej trenerskiej karierze. Na pytanie dziennikarza o słowa wypowiedziane w przerwie do piłkarzy odparł: Normalnie się mobilizowaliśmy. Bardzo chciałem utrzymać (sic!) ten wynik, dlatego mieliśmy dużo grać w poprzek boiska i do tyłu (sic!).
To świetny przykład strzału we własną stopę. Jak bardzo zdziwili się polscy piłkarze na słowa swojego trenera widać było przez 45 minut drugiej połowy. Zespół, który grał szybką, efektywną piłkę do przodu i przez niemal całą pierwszą część czuł się w tej grze dobrze, nagle musiał "utrzymywać wynik" i "grać do tyłu". Piłka nożna to sport, który nie znosi asekuranctwa i często każe takie podejście niemiłosiernie.
Negatywna metamorfoza nie jest więc tajemnicą na miarę Poirota, Holmesa, ani nawet panny Marple. Mordercą kamerdynerem jest Smuda i to na tyle niedyskretnym, żeby przyznać się do tego już w pierwszym rozdziale kryminału - tak, to ja zabiłem ten mecz - powiedział Smuda wzruszając ramionami.
To świetny trener ligowy. Wygrał bitwę w Stali Mielec, Widzewie Łodź, Lechu Poznań, nie zawiódł w Wiśle Kraków, ale reprezentacja i turniej formatu Euro to zbyt duży rozmiar kapelusza. Brak pomysłu na potrząśnięcie zespołem po stracie gola, brak odwagi dokonywania zmian personalnych, absurdalny pomysł wprowadzenia Grosickiego w 92 minucie meczu. To wszystko świadczy o bezradności Smudy. Sorry Franz, ale grecka sałatka długo będzie ci się odbijać.
czwartek, 24 maja 2012
Wiara w Believe, niewiara w "szaleństwo"
(Przed koncertem Believe we Wrocławiu. W tle na scenie (od prawej) Karol Wróblewski, 'Przemas' Zawadzki, Konrad Wantrych i spory kawałek Mirka Gila. Zespół po kilkugodzinnej walce z podłączeniem i nagłośnieniem sprzętu rozpoczyna próbę dźwięku)
Zawsze szkoda, kiedy dobry zespół daje dobry koncert ale okoliczności nie pozwalają w pełni cieszyć się muzycznym świętem. Believe we Wrocławiu napotkał tyle trudności, że występ z 23 maja 2012 roku zapamiętany zostanie pewnie ze względu na perypetie okołokoncertowe. O tym co wydarzyło się w ostatni, gorący środowy wieczór więcej w przyszłym tygodniu (środa popołudniu) na "łamach" magazynu Kontury. W najbliższym czasie także wywiad z wokalistą Karolem Wróblewskim i recenzja najnowszego DVD Believe "Seeing is Believing".
wtorek, 22 maja 2012
Marillion będzie miał problem
Tak pomyślałem, na
wieść o tym, że polską publiczność przed jesiennymi koncertami „królów neoprogresji” rozgrzewać
będą chłopaki z Tides From Nebula. Tak się składa, że dałem im się rozgrzać w
ubiegły piątek i wiem, jak oni grzeją.
Już niedługo ciężko będzie komukolwiek wyjść po TDF na scenę. A już szczególnie
Marillion, zespołowi który w ostatnich latach upodobał sobie niespieszne tempa,
wszechogarniającą nostalgiczną melancholię. Tajdsi są trochę jak tajfun, który pojawia
się na scenie i wiruje dźwiękami wciągając w energetyczno – emocjonalny wir
publikę. Po takim tajfunie zwykle zostaje już tylko cisza. Marillion vs Tides
From Nebula. Zapowiada się arcyciekawa konfrontacja. Dobrze by było, gdyby ktoś
podesłał wcześniej Hogarthowi, albo Rothery’emu zremasterowaną wersją „Aury”, co by
marilliony miały szansę set nieco zmodyfikować ;) z akcentem na większą dynamikę.
Relacja z wrocławskiego
koncertu Tides From Nebula, oraz wywiad z Maciejem Karbowskim, gitarzystą tej
grupy ukażą się lada chwila na stronach portalu Kontury.
środa, 11 kwietnia 2012
Wywiad z Maciejem Mellerem
Od dziś na stronach portalu Kontury do poczytania obszerny wywiad z Maciejem Mellerem. O tym skąd wzięło się i co oznacza słowo "saiko", do czego potrzebny był zespołowi producent i jak powstawały pierwsze od wielu lat polskie teksty na płytę Quidam dowiedzieć można się tu:
Wywiad Meller Kontury
Wywiad Meller Kontury
środa, 4 kwietnia 2012
Quidam. Górę wzięła chęć rozwoju artystycznego
Mogli postawić na bezpieczeństwo, pójść za ciosem, nagrać wiernego następcę bardzo dobrze przyjętego w 2007 roku albumu "Alone Together". Ale, jak powiedział mi kilka dni temu Maciek Meller, - nie chcieli iść na łatwiznę tamtym tropem, górę wzięła chęć rozwoju artystycznego.
Los rożnie obchodzi się z odważnymi, czasami strąca ich w przepaść, odsuwa wymarzone szczyty i cele złośliwie kilkaset metrów dalej, ale Quidam wyszedł ze swojej odważnej rewolty silniejszy, konkretniejszy, surowszy i taki "bardziej na miarę naszych czasów". Teraz być może będzie musiał zmierzyć się z rozczarowaniem ludzi, którzy zmian nie lubią ale cóż - taka też jest cena rozwoju artystycznego.
Recenzja płyty "Saiko", której premiera 16 kwietnia tutaj:
"Saiko" Quidam recenzja
Obszerny wywiad z Maciejem Mellerem, gitarzystą Quidam ukaże się na dniach.Oto fragment tego wywiadu:
(...)
Los rożnie obchodzi się z odważnymi, czasami strąca ich w przepaść, odsuwa wymarzone szczyty i cele złośliwie kilkaset metrów dalej, ale Quidam wyszedł ze swojej odważnej rewolty silniejszy, konkretniejszy, surowszy i taki "bardziej na miarę naszych czasów". Teraz być może będzie musiał zmierzyć się z rozczarowaniem ludzi, którzy zmian nie lubią ale cóż - taka też jest cena rozwoju artystycznego.
Recenzja płyty "Saiko", której premiera 16 kwietnia tutaj:
"Saiko" Quidam recenzja
Obszerny wywiad z Maciejem Mellerem, gitarzystą Quidam ukaże się na dniach.Oto fragment tego wywiadu:
(...)
MN:Powiedziałaś mi kilka miesięcy temu, że bardzo zależy wam na zmianie brzmienia Quidam.
Meller: Rozmawialiśmy o tym w szeregach zespołu, różne koncepcje się ścierały, ale dominowało przekonanie o chęci i potrzebie „odbicia” w inną stronę. Nasza poprzednia płyta „Alone Together” została dobrze przyjęta, dobrze się sprzedała, sprawdzała się na koncertach, okazała się wręcz naszą najlepszą płytą, albo przynajmniej jedną z dwóch najlepszych, obok kultowego już dziś debiutu. I troszkę nas ten sukces przyblokował. Nie wyglądało to różowo w pierwszej fazie pracy nad następną płytą. Miałem poczucie, że w klasycznym rocku progresywnym nie mamy nic więcej do znalezienia, do powiedzenia. Chyba najpełniej w tym stylu wyraziliśmy się właśnie na poprzednim albumie. Stąd pojawiła się pokusa, żeby coś zmienić, czymś się zaskoczyć. Nie iść na łatwiznę tamtym tropem i brzmieć podobnie jak na „Alone Together”, tylko dlatego, że to się fajnie przyjęło i sprzedało. Górę brała chęć rozwoju artystycznego. Chcieliśmy spróbować rzeczy nowych dla nas, zmierzyć się z nową materią. No i zaczęliśmy szukać nowych środków wyrazu i nowych sposobów przekazu naszych pomysłów muzycznych i emocji. Nie było to łatwe.
MN: Na czym polegała trudność?
Meller: Szybko okazało się, że starymi metodami pracy wracamy do naszych sprawdzonych patentów. Wracaliśmy do brzmienia pod tytułem „stary dobry Quidam”. Byliśmy nieusatysfakcjonowani. Denerwowało mnie to, że nie wychodzi to tak, jak sobie wymyśliliśmy. (...)
Subskrybuj:
Posty (Atom)