niedziela, 12 września 2021

Ostatni trop, czyli drugie życie śledztwa


 

Marzec 1975 roku. Wiosenne popołudnie. Do galerii handlowej Wheaton Plaza, mieszczącej się na przedmieściach Waszyngtonu, przyjeżdżają dwie dziewczynki. Trzynastoletnia Sheila i jedenastoletnia Katie Lyon zamierzają poszwendać się po sklepach, spotkać znajomych i po prostu mile spędzić czas. Nigdy już nie wrócą do domu, a ich losy na długie lata spowije mgła tajemnicy. Ślad po nich urywa się w galerii handlowej, którą opuściły w towarzystwie nieznajomego mężczyzny. Wtedy po raz ostatni widziano je żywe. Śledztwo w latach siedemdziesiątych nie przyniosło odpowiedzi na pytanie, co stało się z dziewczynkami.

Jeszcze kilka lat temu sprawa Sheili i Katie Lyon była jednym z największych wyrzutów sumienia amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. Gdy już prawie pogodzono się z tym, że mieliśmy do czynienia ze zbrodnią doskonałą, wznowione po blisko czterdziestu latach śledztwo niespodziewanie przyniosło przełom.

„Ostatni trop” Marka Bowdena to opowieść, która boli, na przemian irytuje i zasmuca, czasami przeraża, ale przede wszystkim w specyficzny sposób wciąga. To nie jest przyjemna lektura, to raczej wyzwanie dla czytelnika, który dzięki „Ostatniemu tropowi” trafia w sam środek wielkiego, nieodwracanego dramatu, by przyjrzeć się z bliska mozołowi śledztwa, walce z pajęczyną kłamstw, niedomówień, zmowie milczenia i upływającym czasem, który zaciera ślady. To śledztwo nie ma wiele wspólnego z fabułą efektownego filmu kryminalnego, po którym możemy spodziewać się przynoszącego ulgę happy endu odtrąbionego w dziewięćdziesiątej minucie seansu. Mark Bowden, dziennikarz interesujący się sprawą sióstr Lyon już od lat siedemdziesiątych, miał dostęp do akt i treści przesłuchań, które obficie zacytował w książce. Poznał również śledczych prowadzących tę sprawę. Siłą rzeczy „kamerę” swojej opowieść mógł ustawić niemalże w pokoju przesłuchań i pokazać bieg wydarzeń z najbliższej możliwej perspektywy. Stworzył bardzo wiarygodny i rzeczywisty obraz śledztwa, którego celem było wskazanie porywacza dziewczynek, odtworzenie ich losów w dniach następujących po porwaniu i odnalezienie miejsca ukrycia zwłok.

Punkt wyjścia wznowionego śledztwa stanowiła odnaleziona w 2013 roku notatka dotycząca zeznania niejakiego Lloyda Welcha, w 1975 roku dziewiętnastoletniego włóczęgi i narkomana, który zgłosił się na policję w związku z zaginięciem dziewczynek i twierdził, że widział je w Wheaton Plaza towarzystwie mężczyzny, którego opis pasował do Raya Mileskiego – pedofila już wcześniej typowanego jako potencjalnego porywacza sióstr Lyon. Welch w 1975 roku nie został jednak potraktowany poważnie, gdyż badanie wariografem wykazało, że… kłamał. Siłą rzeczy jego zeznanie uznano za bezwartościowe, jak dziesiątki innych, od których po nagłośnieniu sprawy uginały się policyjne biurka.

Mimo to w 2013 roku to nieżyjący już wówczas Ray Mileski wciąż był zdecydowanym faworytem śledczych, a Welch jedynym potencjalnym świadkiem, który mógłby Mileskiego pośmiertnie obciążyć i zdynamizować dochodzenie. Ten kierunek śledztwa, jeszcze przed jego rozpoczęciem, przyniósł pierwsze niespodzianki. Temat mimo że przeleżał ponad trzydzieści lat w archiwach, momentalnie stał się gorący, gdy okazało się, że blisko sześćdziesięcioletni Lloyd Welch, początkowo postrzegany tylko jako świadek… siedzi w więzieniu, skazany za pedofilię. I tu zaczyna się trudna, mozolna rozgrywka między dobrem i złem, prawdą i kłamstwem, ręką sprawiedliwości a skrywaną ze wszystkich sił historią zbrodnią. Śledczy krok po kroku, przesłuchanie po przesłuchaniu z trudem rozsuwają, zakurzoną przez wieloletnią zmowę milczenia, ciężką kurtynę niewiedzy, kłamstw i przeinaczeń. Prawda raz to majaczy na horyzoncie, raz ginie z pola widzenia, by znów pojawić się pełniejsza o kolejne wątki, a ujawniający się z każdym rozdziałem tej książki obraz robi się coraz bardziej mroczny i przerażający.

Mark Bowden pisząc tę książkę nie musiał silić się na żadne literackie triki, fabularne wolty czy pisarskie zmyłki, by zbudować dramaturgię. Wystarczyło, że pozwolił przemówić faktom i uczciwie odtworzył historię, którą napisało życie. Sięgnął po akta i treści przesłuchań, szczerze porozmawiał ze śledczymi i utkał z tego reportaż, który wpuszcza czytelnika „za kulisy” pracy policyjnej, tej najtrudniejszej, bo zmuszającej do obcowania z psychopatami, mordercami i gwałcicielami, gotowymi wyrządzić drugiemu człowiekowi największą krzywdę, bez mrugnięcia okiem. To fascynujący i mimo arcytrudnej tematyki wciągający dokument ukazujący metody śledcze, sposoby policyjnych manipulacji i podchodzenia podejrzanych. Wszystko to oczywiście nie jest tak efektowne jak w sensacyjnym kinie czy literackim kryminale, ale to właśnie ten mozół, te rozciągnięte na wiele miesięcy „dochodzeniowe szachy”, robią największe wrażenie. Tutaj nie ma reżysera, za tym nie stoi błyskotliwy pisarz czy scenarzysta, który wszystko z góry przewidział i dawkuje wątki dla dobra fabuły. Tu jest tylko inteligencja i wytrwałość (również psychiczna) śledczych, skonfrontowana z ciężkim do rozgryzienia umysłem psychopatycznego zbrodniarza. Tylko i aż tyle.

„Ostatni trop. Historia zaginięcia sióstr Lyon” Marka Bowdena to książka trudna, przykra i mroczna, ale potrzebna i warsztatowo znakomita. Nie jest to jednak książka dla wszystkich. Czytelnikom o słabszych nerwach, lub szczególnie uwrażliwionym na krzywdę dzieci, radziłbym ostrożność. Historia naszpikowana jest wątkami pedofilskimi, poza tym pojawiają się opisy zbrodni, które dla zwykłego, wrażliwego człowieka, delikatnie mówiąc, są ciężkostrawne.