niedziela, 31 lipca 2011

Sierpień z Gabrielem

Od dziś, co poniedziałek na łamach Małego Leksykonu Wielkich Zespołów będą ukazywały się moje recenzje kolejnych albumów studyjnych Petera Gabriela. Pomyślałem, że sierpień będzie dobrym okresem na taki swoisty sprint przez dyskografię Petera. We wrześniu ma się ukazać jego nowy album "New Blood", niedługo później będzie można wyglądać DVD z zapisem wiosennego koncertu z londyńskiego Hammersmith. Wróbelki ćwierkają, że także we wrześniu do sprzedaży trafi najnowsza biografia poświęcona życiu i twórczości Gabriela. Po polsku :) Niech te recenzje umilą oczekiwanie na te wrześniowo - jesienne premiery.

http://www.mlwz.ceti.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=6779&Itemid=75

środa, 20 lipca 2011

Archiwum Mrocznych Dźwięków (2). Clapton "Tears In Heaven"



To nie była łatwa miłość. Eric Clapton dłuższy czas nie chciał kolejnego dziecka. Gdy jego partnerka, włoska modelka Lory Del Santo na początku 1986 roku poinformowała go, że zaszła w ciążę, gitarzysta nie był zadowolony. Ciągle był mężem Patti Boyd, miał też potomka z Yvonne Khan Kelly, którego nie chciał uznać. Kolejny romans i kolejne dziecko, komplikowały sytuację jeszcze bardziej. Menadżer muzyka próbował namówić Lory do usunięcia ciąży, a sam Clapton przez długie miesiące unikał kontaktów z nią.  Zdeterminowana Lory mimo nacisków pozostała nieugięta i w pełni przekonana, że chce urodzić to dziecko. Conor Clapton przyszedł na świat 21 sierpnia 1986 roku.

Clapton przyznał się do ojcostwa, ściągnął Lory do Anglii (ta w okresie ciąży była we Włoszech) i zamieszkali razem. Mimo to, ciągle miał problem z zaakceptowaniem zmiany, jaka zaszła w jego życiu. Lory tłumaczyła: Eric nie mógł zrozumieć, że potrzeby dziecka stały się najważniejsze. Pojawienie się Conora odbierał jak bałagan w swoim poukładanym życiu. Ojcowska miłość długo nie mogła rozkwitnąć w sercu gitarzysty.

Mijały lata. Drogi Lory i Erica rozchodziły się. Para widywała się od czasu do czasu głównie po to, żeby mały Conor nie stracił kontaktu z ojcem. Jedno z takich spotkań miało miejsce w okresie świąt wielkanocnych 1991 roku. To był wyjątkowy dzień - wspominała Lory. - Conor i ja przylecieliśmy do Nowego Jorku, żeby spędzić Wielkanoc z Erickiem. Tego dnia w Claptonie pojawiła się radość z ojcostwa. Wspólny, miły dzień spędzony z czteroletnim wówczas chłopcem sprawił, że muzyk zrozumiał, co to znaczy mieć dziecko. Eric zabrał Conora do cyrku na Long Island. Po powrocie obaj byli szczęśliwi. Conor opowiadał o słoniach, które widział, a Eric po raz pierwszy zaproponował, że sam zajmie się synem, że chciałby mu gotować, opiekować się nim. Tego dnia znów zobaczyłam naszą wspólną przyszłość. To miał być ostatni szczęśliwy wspólny dzień.

20 marca z samego rana na 53 piętro nowojorskiego apartamentu Lory Del Santo (według innych źródeł apartament był własnością jej przyjaciela) przyszedł dozorca by posprzątać. W porannym zamieszaniu najgłośniejszy był mały Conor, który biegał po mieszkaniu, próbując zachęcić swoją nianię do zabawy. Lory zaledwie na piętnaście minut straciła kontrolę nad wydarzeniami w domu. Chciała odebrać faks, który właśnie przyszedł. Nie mogła przewidzieć, że sprzątający apartament dozorca otworzy olbrzymie okno, które do tej pory było „nieotwieralne”, że biegająca za rozbawionym chłopcem opiekunka w najważniejszym momencie będzie za daleko, że nie zdąży…. Usłyszałam potworny wrzask ale to nie krzyczał Conor - wspominała Lory - To niania. Pobiegłam do pokoju. Krzyk był coraz bardziej histeryczny. Spytałam ‘gdzie Conor?’ zobaczyłam otwarte okno i w jednej chwili zrozumiałam. Opuściły mnie wszelkie siły i osunęłam się na podłogę. 

W jednej sekundzie, przez chwilę nieuwagi, wszystko się boleśnie zatrzymało. W pokoju pojawił się Eric i przez dłuższy moment nie mógł zrozumieć co znaczą słowa „Conor nie żyje!”. Lory pamięta wyraz twarzy ojca swojego dziecka: jego twarz zamieniła się w kamień. To było jak film. Nie padły już żadne słowa. Po prostu przestałam funkcjonować.

Pogrzeb chłopca odbył się 28 marca w Anglii w miejscowości Ripley (hrabstwo Surrey). To był koniec związku Lory i Erica. Clapton na długie miesiące wycofał się z życia publicznego i wszelkiej aktywności. Z ciężkiej depresji gitarzysty narodził się utwór, będący hołdem dla Conora. Ballada „Tears In Heaven”, która światło dzienne ujrzała w styczniu 1992 roku, stała się jednym z najbardziej wzruszających i intymnych wyznań w historii muzyki popularnej. Na tle akustycznych bluesowych dźwięków gitary Eric pożegnał się z synem. O powstaniu „Tears In Heaven” opowiada współautor Will Jennings: Eric i ja zostaliśmy zaangażowani do napisania piosenki do filmu „Rush”. Napisaliśmy „Help Me Up” na koniec filmu i wtedy Eric znalazł w obrazie miejsce na jeszcze jeden utwór i stwierdził, że chce napisać o swoim synu. Stworzył pierwszy wers i chciał, żebym dopisał kolejne. To bardzo osobista i smutna piosenka.

Druga kompozycja poświęcona pamięci małego Conora, „Since I Lost You” znajduje się na albumie Genesis „We Can’t Dance”. Tekst do niej napisał jeden z najbliższych przyjaciół Claptona, Phil Collins. Jak głosi legenda wokalista Genesis dowiedział się o tragedii 20 marca jeszcze tego samego dnia i spontanicznie napisał tekst do melodii, nad którą zespół wówczas pracował. Efektem tych prac jest nietypowa dla Genesis intymna i do bólu szczera ballada, w której Phil Collins wciela się niejako w postać „osieroconego” ojca. 

„Tears In Heaven” została obsypana nagrodami (m.in. Grammy za piosenkę roku) mimo to Lory twierdzi, że nigdy jej nie słyszała: Wiem, że Eric napisał o swoich uczuciach w związku ze śmiercią Conora, ale ja nie słyszałam tej piosenki. Nie chciałam jej słyszeć. Raz będąc w Amsterdamie słyszałam jej zapowiedź w radiu i nawet kilka pierwszych dźwięków, ale szybko zmieniłam stację. Eric Clapton zaprzestał wykonywania „Tears In Heaven” w 2004 roku i tłumaczył to w następujący sposób: Nie czuję już straty, która jest tak ważną częścią tej piosenki. Potrzebuję kontaktu z uczuciami, które towarzyszyły jej powstaniu. A one gdzieś odeszły i nie chcę żeby wróciły. Moje życie jest już inne.


poniedziałek, 18 lipca 2011

"Peter Gabriel. Świat sekretny, świat realny" - szczegóły



17 rozdziałów, 520 tysięcy znaków, około 260 stron znormalizowanego wydruku – tyle liczy sobie najnowsza polska biografia Petera Gabriela pod tytułem „Świat sekretny świat realny”. To najobfitsza, najdłuższa, najbogatsza merytorycznie, bibliograficznie (a mam nadzieję, że także literacko) moja praca z genesisowego cyklu. 

Długo to trwało. Wystartowałem we wrześniu ubiegłego roku recenzując i analizując solową dyskografię Petera, utwór po utworze, płyta po płycie, tak by później móc skupić się na strumieniu historycznym i konkretnych wydarzeniach. W październiku ruszyłem pełną parą opisując historię, tradycyjnie trzymając się chronologii. Mając nadzieję na utrzymanie dobrego tempa, jakie sobie narzuciłem jesienią, przypuszczałem, że wszystko będzie gotowe najpóźniej w marcu. Życie ma już jednak to do siebie, że uwielbia weryfikować tego typu plany. Na początku roku przyszły pierwsze dołki, dni które wszystkie „pióra świata” omijają szerokim łukiem, kiedy to po prostu nie da się pisać, ani nawet myśleć o pisaniu. Trzeba było się poddać i zredukować bieg. Tak więc deadline marcowy, stał się najpierw deadlinem majowym, później czerwcowym… a proces pisania zakończyłem ostatecznie dopiero pod koniec czerwca. Początek lipca to intensywna korekta, redakcja, ogólna szlifiernia. Tekst nabrał ostatecznych kształtów 5 lipca. Jeśli jakaś zbłąkana literówka się uchowała, to mogę jej tylko pogratulować świetnej kryjówki i fury szczęścia… ale niech jeszcze nie świętuje, bo ostry przesiew czeka także w redakcji GAD Records.

Dobra. Żarty na bok. Zabierając się do pracy, te dziesięć miesięcy temu, wymarzyłem sobie biografię kompletną, czyli taką, która nie będzie omijać żadnych spraw. Najwięcej miejsca poświęciłem oczywiście karierze solowej Gabriela, ale znajdą tu coś dla siebie i fani Genesis, i ci wszyscy których interesują sprawy osobiste, życie prywatne. Ten ostatni wątek dawkuję w rozsądnych ilościach, gdyż temat jest śliski, wiarygodnych źródeł niewiele, a dla „ploteczek” miejsca w książkach nie widzę. Postawiłem tu na rozsądek, który mam wrażenie usatysfakcjonuje Czytelników ciekawych życia prywatnego artysty, ale też nie zniechęci tych wszystkich, którzy „osobistych wycieczek” nie lubią.

W biografii Gabriela nie mogło też oczywiście zabraknąć Genesis. Starałem się jednak opisywać wydarzenia z lat 1967 – 1975 jak najbardziej z perspektywy Petera, dzięki czemu uniknąłem powielania starszych publikacji nt. Genesis. W przypadku opisów dorobku zespołowego skupiłem się przede wszystkim na dziełach Petera, na jego tekstach, interpretacjach. Eksponuję także wątek „teatru rockowego” – zjawiska niezwykle ważnego tak dla rozwoju scenicznej persony Gabriela, jak i dla całej historii muzyki rockowej. Sporo miejsca poświęcam konceptowi „The Lamb” i wierzę, że udało mi się choć trochę naświetlić tę tajemniczą i zawiłą historię.

Okres kariery solowej zaczyna się w rozdziale siódmym. Od tego momentu przyjmuję model: jeden rozdział – jedna płyta. Często zaczynam od rozrysowania tła ogólnego, opisu wydarzeń na całej brytyjskiej scenie (szczególnie w okresie punkowym), przechodzę do wydarzeń sesji nagraniowej, kulminacją jest opis zawartości płyty (utwór po utworze), a wieńczę to ogólną recenzją – analizą albumu. Opisów doczekały także wszystkie duże trasy koncertowe, co w przypadku Petera jest szczególnie ważne, gdyż niemal każdy tour był inny.

Szczegółowo rozpisałem wszystkie płyty piosenkowe, ale innych albumów również nie traktowałem po macoszemu. Doszedłem do wniosku, że analizowanie soundtracków kompozycja po kompozycji mija się nieco z celem, ale szczególnie „Ostatniemu kuszeniu Chrystusa” poświęciłem dużo miejsca (niemal cały osobny rozdział).

W przypadku Gabriela nie można było pominąć wątków "technicznych" czy też "technologicznych". Peter w latach dziewięćdziesiątych bardzo zainteresował się multimediami, stworzył pionierskie wydawnictwa CD ROM, o czym można będzie przeczytać w rozdziale "wieża, która pożarła ludzi". W tym samym rozdziale postarałem się naświetlić nieco historię niestworzonego ostatecznie parku doświadczalnego Real World. Sporo, mam nadzieję ciekawych, opisów doczekało także sławne studio Petera wybudowane w drugiej połowie lat osiemdziesiątych.

Ostatnie słowa napisałem jakieś trzy tygodnie temu, historia jest więc dopisana do czerwca 2011 roku. W siedzibie GAD Records jest już cały tekst, ze wszystkimi biblio i dyskograficznymi dodatkami. Prace redaktorsko – korektorskie trwają. Trwają także negocjacje w sprawie zdjęcia na okładkę i jeśli zakończą się one sukcesem, obwoluta książki będzie znakomicie korespondować z dwoistą naturą Gabriela. A „dwoistość” to cicha bohaterka „Świata sekretnego, świata realnego”….

czwartek, 14 lipca 2011

Archiwum Mrocznych Dźwięków (1). Marillion "Out Of This World"

"trzysta mil na wodzie
w tym celu stworzona maszyna
nikt nie ośmieli się nazwać jej statkiem
krzyczący błękit
poza tym światem”




4 stycznia 1967 roku Donald Campbell podjął kolejną w swoim życiu próbę pobicia rekordu szybkości na wodzie. Na jeziorze Coniston czekało na niego jego własne osiągnięcie – ponad 276 mil na godzinę, rekord ustanowiony trzy lata wcześniej, w legendarnej już maszynie Bluebird K7. Mimo to, Donald czuł, że może tę prędkość przekroczyć, dlatego zimnego styczniowego poranka pojawił się ze swoją maszyną w Coniston. Campbellowi zależało na przekroczeniu magicznej granicy 300 mil na godzinę i do takiego osiągu przygotował słynnego Bluebirda. Przy pierwszej próbie nie powiodło się, ale Donald postanowił pójść za ciosem. Bez tradycyjnej przerwy służącej przeglądowi maszyny i tankowaniu wystartował raz jeszcze. W pewnym momencie Bluebird stracił kontakt z taflą jeziora – unosząc się delikatnie, jakby frunął – spadając uderzył w wodę z ogromną siłą... Donald Campbell i jego Bluebird na wiele lat spoczęli na dnie jeziora Coniston.

Donald swoją fascynację przejął po ojcu, sir Malcolmie Campbellu, który bił rekordy szybkości na wodzie i lądzie w latach trzydziestych, będąc niemal bohaterem Brytyjczyków w okresie międzywojennym. Historycy twierdzą, że wręcz maniakalne dążenie Donalda do bicia kolejnych rekordów wynikało z niezadowalających kontaktów z ojcem. W jednym z archiwalnych filmów o rodzinie Campbellów można zobaczyć scenę powrotu ojca do domu, po pobiciu kolejnego rekordu. W dokach Southampton wita go rodzina wraz z małym Donaldem, który biegnie w kierunku ojca, aby złożyć mu gratulacje. Malcolm nie reaguje, jakby go nie dostrzegał...

Sir Malcolm Campbell nie należał do ludzi wylewnych, chętnie okazujących uczucia. Pasja była dla niego najważniejsza i nie chciał pozwolić by cokolwiek stanęło między nim, a nią, nawet jeśli miałby to być syn. Campbell senior, bohater Brytyjczyków wyższej klasy średniej, król szybkości, nie mógł poświęcić synowi wystarczającej ilości czasu. Kiedy już znajdował czas dla juniora, był dla niego surowy. Umierając w 1949 roku nie wiedział, jaki cień rzucił na swojego syna. David Tramayne w swoim artykule "Donald Campbell - człowiek w cieniu" twierdzi, że Campbell junior całe życie próbował udowodnić, że jest godny nosić nazwisko swojego ojca.

Donald zdaniem biografów był człowiekiem charakteryzującym się ponad ludzką odwagą, wytrzymałością psychiczną nieosiągalną dla przeciętnego człowieka. W swoim życiowym wyścigu z siłami fizyki przeskoczył ojca, bijąc w 1964 roku rekord prędkości na wodzie (276,33 Mhz) i na lądzie (403,01 Mhz) będąc jedynym na świecie pogromcą obu rekordów w tym samym roku. Coś jednak gnało go nadal, sprawiało, że czuł niedosyt. Podobnie jak ojciec bił swoje własne rekordy.

„Afraid Of Sunlight”, wydany w czerwcu 1995 roku album zespołu Marillion, w warstwie tekstowej opowiada o wpływie sławy na życie ludzi. Wokalista Steve Hogarth i tekściarz John Helmer na jeden z przykładów wybrali właśnie króla szybkości – Donalda Campbella. Kompozycja „Out Of This World” muzycznie jest obrazem przywodzącym na myśl ostatni rajd na jeziorze Coniston, tekstowo, z kolei, próbą wyjaśnienia pobudek Donalda.

Marillion z charakterystyczną dla siebie mroczną subtelnością, pełną melodii i głębi „namalował” obraz mieniący się tęczą emocji, oddający uczucie pędu towarzyszące Campbellowi, ale nie pędzący za jego Bluebirdem. Utwór jest raczej stonowany i wolny rytmicznie, lecz wyczuwalne jest w nim charakterystyczne napięcie, co powoduje wrażenie silnego dystansu muzyków do konkretnych wydarzeń, ale bliskość emocji, jakie im towarzyszyły. Ważnym fragmentem utworu jest zaśpiewany przez Hogartha wers „przy takich prędkościach świat wiruje”, który daje znak do rozpoczęcia pięknej, obrazowej, gitarowej solówki (Steve Rothery), imitującej momentami pracę silnika. Po niej utwór zastyga, a wydobywane z instrumentów klawiszowych, łagodne dźwięki oddają lot Bluebirda nad taflą wody. Czas zatrzymuje się na kilkadziesiąt sekund, a nagłe, dynamiczne wejście perkusji symbolizuje „uderzenie maszyny” o taflę jeziora. Utwór kończy mroczny obraz klawiszowy, Bluebird K7 z Donaldem Campbellem idzie na dno. 

Muzycy Marillion pisząc „Out Of This World” nie mieli pojęcia, jak znaczący wkład w historię Campbella będzie miał ten utwór. Lawina wydarzeń ruszyła w momencie, gdy piosenkę usłyszał człowiek o nazwisku Bill Smith, który poruszony dźwiękami i zawartą w nich historią postanowił zorganizować wyprawę do Coniston w celu odnalezienia wraku Bluebirda. Dopiął swego. W marcu 2001 roku zlokalizowano miejsce, w którym maszyna się znajdowała, a na początek maja zaplanowano akcję jej wydobycia.

8 maja 2001 roku do Coniston zjechała cała ekipa, prasa i telewizja, i oczywiście reprezentacja Marillion w składzie Steve Hogarth (współautor tekstu „Out Of This World”) i Steve Rothery odpowiedzialny za obrazowe solo gitarowe. Hogarth napisał wyczerpującą relacje z tamtego wydarzenia. Ze szczegółowych, dość emocjonalnych opisów można wyciągnąć wniosek, że operacja „Bluebird” była ważnym, wzruszającym i głębokim przeżyciem dla wszystkich uczestników. Hogarth i Rothery, jako osoby, które rzuciły pierwsze kamyki lej lawiny, mieli przywilej spędzić parę minut przy wyciągniętym wraku. Wokalistę Marillion poruszył wygląd maszyny Campbella. Hogarth napisał w swojej relacji, że mimo upływu ponad trzydziestu lat, z „niebieskiego ptaka” ciągle wydobywał się zapach paliwa, i co ważne wciąż widoczny był emblemat brytyjskiej flagi. Twierdzi także, że zauważył w kokpicie, w okolicy gdzie powinny znajdować się nogi kierowcy, metalową śrubę wykrzywioną o 90 stopni, która mogła mieć wpływ na unieruchomienie kierowcy... dla obserwatorów Bluebirda jedno uczucie było wspólne – czas dla tej maszyny zatrzymał się 4 stycznia 1967 roku.

„tylko miłość może cię zawrócić”

Steve Hogarth opowiadając o powstawaniu tekstu „Out Of This World” zwracał uwagę na wątek miłości w życiu Campbella i w samej piosence. Jeden z wersów brzmi: „tylko miłość może cię zawrócić”. Wokalistę Marillion niepokoił fakt, że przed podjęciem tej śmiertelnej próby nie powstrzymało Donalda nawet uczucie.

Podczas wyprawy po Bluebird Hogarth miał okazję spotkać żonę Campbella, Tonię Bern Campbell. 64 letnia wówczas kobieta okazała się chętna do rozmowy z muzykiem Marillion, przyznając się nawet do swoich obaw towarzyszących wyciąganiu Bluebirda. Tonia Bern czuła niepokój przed tym, co mogła odkryć w szczątkach maszyny męża. Chętnie opowiadała też o okresie poprzedzającym katastrofę na Coniston. Wspominała, że w tamtym czasie odradzała mężowi podejmowanie kolejnej próby bicia rekordu, ten z kolei w swoim pamiętniku miał napisać, że jest zmęczony zamartwianiem się Toni, która jest przewrażliwiona na punkcie bezpieczeństwa.

Zespół Billa Smitha nie poprzestał na wyciągnięciu wraku. Pod koniec maja, podczas kolejnych poszukiwań na dnie jeziora Coniston ekipa nurków znalazła resztki szkieletu człowieka. Niedługo później potwierdzono, że majowe znalezisko to szczątki Donalda Campbella.

12 września 2001 roku w kościele St.Andrews w Coniston odbył się pogrzeb króla szybkości, na którym pojawił się także Steve Hogarth. Wokalista Marillion zaśpiewał podczas ceremonii „Out Of This World”, a potem posypał trumnę Donalda symboliczną garścią ziemi.

środa, 6 lipca 2011

Biografia Petera Gabriela gotowa

"What a perfect mess" :)

W pokoju jeszcze bałagan (perfekcyjny oczywiście i dokładnie przemyślany, innego nie uznaję ;), ale biografia Petera Gabriela, nad którą pracowałem od września ubiegłego roku jest już gotowa. Na razie jednak "cicho sza", bo w siedzibie GAD Records redaguje się dopiero połowa tekstu, druga połowa jeszcze "składa się" w moim komputerze i dopiero na początku przyszłego tygodnia poleci do Sosnowca. Ale to już formalność i kwestia kilkudziesięciu godzin. A jeśli ktoś zajrzy na stronę www.gadrecords.pl, to tam po prawej stronie jest rubryczka "zapowiedzi", z której można się dowiedzieć, że premiera książki "Peter Gabriel. Świat realny, świat sekretny" jest przewidziana na wrzesień.