Po nieudanej kanadyjskiej wycieczce, Phil w
kwietniu 1979 roku wrócił do domu w Shalford samotnie. Działania Genesis
zostały zawieszone, więc nie miał żadnych naglących obowiązków. Jednak ostatnią
rzeczą na jaką miał wówczas ochotę była bezczynność. Duży, opuszczony przez
bliskich dom stał się naturalnie miejscem pracy. Jeden z pokojów perkusista
przerobił na małe, amatorskie studio nagraniowe, w którym zainstalował swoje
instrumenty – perkusje, keyboard i automat perkusyjny – a także ośmiościeżkowy
magnetofon w celu rejestracji muzycznych pomysłów. To tam przelewał smutek i
rozczarowanie na taśmy, komponując tym samym swoje pierwsze w pełni autorskie
piosenki. Miałem ośmiościeżkowy
magnetofon, który umieściłem w głównej sypialni – wspominał. – Zacząłem sypiać w innym pokoju. Jak tylko
nauczyłem się obsługiwać maszynę zacząłem nagrywać. Miałem duże pianino,
syntezator Prophet 5, piano Fender Rhodes i oryginalny automat perkusyjny
Rolanda.
Najczęściej pisał spontanicznie. Włączał
magnetofon i grał to, co podpowiadało mu serce, śpiewając do tego spontaniczny
tekst. W tamtym czasie powstały szkice i robocze wersje takich utworów jak „In
The Air Tonight”, „Misunderstanding”, „Please Don’t Ask”, czy „If Leaving Me Is
Easy”. Składały się one na dość intymny cykl nieoficjalnie nazywany „muzycznym
pamiętnikiem”.
Powstające piosenki nie zostały z góry
przeznaczone na solowy album. Phil jesienią 1979 roku zaprezentował je Tony’emu
i Mike’owi mając nadzieję, że przypadną im do gustu i trafią na następną płytę
Genesis zatytułowaną „Duke”. Zdaniem Banksa i Rutherforda na album grupy
pasowały tylko dwa napisane przez perkusistę utwory – „Please Don’t Ask” i
„Misunderstanding”. Oba opowiadały o trudnych relacjach damsko – męskich, z tym
że pierwszy z nich stanowił bardzo szczerą, autobiograficzną wypowiedź Collinsa.
Niczym list do byłej żony:
Proszę nie pytaj mnie jak się
czuję, czuję się dobrze
Trochę płakałem, mało spałem, ale
jest w porządku
Kiedy będę mógł cię zobaczyć?
Kiedy będę mógł cię dotknąć?
Drugi wybrany utwór – „Misunderstanding” – dla
odmiany stanowił jakby przeciwległy biegun emocjonalny. Choć opatrzony
„smutnym” tekstem, budzi raczej uśmiech na twarzy słuchacza. Muzycznie jest
celową podróżą w kierunku lat sześćdziesiątych. W efekcie okazał się sporym
przebojem, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, docierając tam do czternastej
pozycji zestawień Billboardu, stał się tym samym jednym z hitów wakacji 1980
roku.
Tony i Mike nie
chcieli natomiast kompozycji „In the Air Tonight” i „If Leaving Me Is Easy”. Zagrałem im
te numery, ale były one zbyt proste dla zespołu[1]
– tłumaczył perkusista, zapewniając, że wolał odrzucenie tych
kawałków, niż wnoszenie do nich jakichkolwiek poprawek, czy zmian. Nie naciskał
na Banksa i Rutherforda zbyt mocno, bo przeczuwał, że napisane piosenki i tak
się nie zmarnują. Prędzej czy później planował nagranie solowej płyty, więc
wszystkie odrzucone przez zespół pomysły miały mu się kiedyś przydać.
Do pracy nad pierwszym w pełni autorskim
dziełem mógł wrócić po trasie koncertowej Genesis, czyli w lipcu 1980 roku.
Podczas amerykańskiego tournee poznał Jill Tavelman, która przyjechała razem z
nim do Shalford. Nowa miłość znalazła oczywiście swoje odzwierciedlenie w
pisanej muzyce. Najlepszym tego przykładem jest „This Must Be Love”, piosenka
skomponowana latem 1980. Wieść o tym, że Collins ma dużo gotowej muzyki nie
stanowiła tajemnicy. O prezentację napisanych piosenek poprosił menadżer
Genesis Tony Smith. Po sukcesie „Misunderstanding” zżerała go ciekawość, jakie
dźwięki powstały jeszcze w domowej sypialni perkusisty. Wiedział, że Phil
odreagowywał rozstanie z rodziną komponując i że tylko część efektów jego pracy
trafiła na „Duke”. Collins prezentował mu taśmę z roboczymi wersjami utworów i
zarysami kompozycji tak naprawdę nie wiedząc, ile są one warte.
To jeszcze
nie był album – zapewniał
Phil. – Nie miałem nawet porządnej taśmy
demo. Zarejestrowałem tylko pomysły, które w pewnym sensie miały dopiero stać
się piosenkami. Na tamtych taśmach
słychać było kliknięcia włączającej i wyłączającej się podczas nagrań lodówki,
czasem dzwonek telefonu. Ale to nie miało znaczenia, bo wtedy nie wiedziałem,
że te nagrania będą wykorzystane. Nie nagrywałem płyty, ja tylko zrobiłem kilka
piosenek w moim pokoju. Tony Smith po odsłuchaniu materiału był zadowolony
i mimo domowego charakteru tych nagrań, wyczuł ich olbrzymi potencjał. Nie
tracił czasu. Od razu zaczął namawiać Collinsa na zrobienie solowej płyty.
Phil: Pamiętam jak siedzieliśmy w aucie,
puszczałem Tony’emu kasetę z tymi piosenkami, a on powiedział do mnie: „to
brzmi świetnie, powinieneś zrobić z nich album”.
Piosenki wymagały dopracowania, ale zarówno
Philowi, jak i Smithowi zależało także na tym, żeby muzyka nie straciła swojego
ładunku emocjonalnego i swoistego niedoszlifowania. Muzyk stwierdził wręcz, że
nie wyobraża sobie ponownego nagrywania. Puściłem
demo Hugh Padghamowi, który miał pomagać w produkcji płyty i powiedziałem mu,
że nie mógłbym zagrać tego materiału raz jeszcze, bo stracilibyśmy tego ducha i
tę atmosferę. Na szczęście udało się przetransferować domowe,
ośmiościeżkowe nagrania na profesjonalne dwadzieścia cztery ścieżki. Phil
chciał mieć pełną kontrolę nad swoim pierwszym w pełni autorskim dziełem,
dlatego sam zajął się jego produkcją. Jako pomocnik towarzyszył mu młody,
dwudziestopięcioletni wówczas inżynier dźwięku Hugh Padgham.
Hugh Padgham, mimo młodego wieku, miał już na
koncie współpracę z kilkoma znanymi artystami brytyjskiej sceny. Uczył się
fachu jako operator taśm podczas nagrań zespołów Yes i Emerson, Lake and
Palmer. Później, będąc inżynierem dźwięku, w duecie z producentem Stevem
Lillywhitem uczestniczył m.in. w nagraniu trzeciej płyty Petera Gabriela. To
wówczas na spółkę z Gabrielem i Collinsem uzyskał efekt dźwiękowy bębnów zwany
„gated reverb”. Nikt nie dziwił się więc, że Phil zabierając się za rejestrację
swojego albumu poprosił o pomoc właśnie Padghama. Młody inżynier stanowił dla
perkusisty swoistą gwarancję otrzymania pożądanego dźwięku. Miał też odpowiedni
dystans do intymnych kompozycji Collinsa, gdyż nie został specjalnie
wtajemniczony w jego problemy rodzinne.
Phil nie lubił muzyki lat siedemdziesiątych.
Starał się odcinać zarówno od pompy i patosu progresywnego rocka, jak i
wszystkich póz związanych z hardrockiem i heavy metalem. Ciągle najbardziej
przemawiały do niego dźwięki stworzone w latach sześćdziesiątych. Wtedy
najmocniej chłonął muzykę i ówczesne dokonania wywarły na niego najsilniejszy
wpływ. Pierwszy solowy album dawał mu znakomitą okazję do pełnej prezentacji
własnej twarzy. Zarazem odcięcia się od tego, w czym uczestniczył do tej pory,
jak i wykorzystania wszystkich wpływów nagromadzonych na przestrzeni lat.
Przygotowywana jesienią 1980 roku w studiu
Townhouse płyta „Face Value” miała zaskoczyć wszystkich – począwszy od fanów
Genesis i Brand X, przez słuchaczy dotychczas obojętnych, aż po wrogów
wcześniejszych, zespołowych dokonań Collinsa. Prawdziwa muzyczna „twarz” Phila
– błaznującego, brodatego wokalisto-perkusisty, była inna niż ktokolwiek mógłby
przewidzieć.
W studiu nagraniowym oprócz Phila gościło
kilku innych wybitnych instrumentalistów. Zaproszenie przyjął m.in. Eric
Clapton, autor znakomitej partii gitarowej w balladzie „If Leaving Me Is Easy”.
W kilku utworach na basie zagrał fachowiec znany z Weather Report Alphonso
Johnson. O sprowadzenie uznanych fachowców zadbał pracownik wytwórni Atlantic
Records John Kalodner.
Kalodner
powiedział: „Daj mi listę życzeń, kogo chciałbyś mieć na albumie” – wspominał Phil. – Więc wypisałem wszystkich, których lubię począwszy od Erica Claptona i
Davida Crosby po Stephena Bishopa i Earth, Wind And Fire. Kalodner zaprosił
większość jego ulubieńców z powyższej listy. Tylko David Crosby okazał się
niedostępny. W studio nie mogło zabraknąć Daryla Stuermera – później nadwornego
gitarzysty koncertowego zespołu Collinsa. Udało się też namówić do nagrań
lubianą przez Phila grupę Earth Wind And Fire, co było ewenementem, gdyż
wówczas współpraca czarnoskórych muzyków z białymi (i odwrotnie) nie była
codziennością. Murzyńska sekcja dęta wzbogaciła kilka kompozycji, a takie
utwory jak „Hand In Hand” czy „Thunder and Lightning” trudno wyobrazić sobie
bez „dęciaków”. Choć puzonista Luis Satterfield, zdziwiony wyglądem i sposobem
bycia Collinsa, żartobliwie porównał go do angielskiego farmera, i tak wszyscy
byli bardzo zadowoleni z tej pierwszej muzycznej współpracy.
W piosence „I Missed Again” na trąbce zagrał
z kolei Ronnie Scott, właściciel londyńskiego klubu, w którym swoje pierwsze
koncertowe kroki w 1970 roku stawiał zespół Genesis (jeszcze bez Collinsa w
składzie). Swoje piętno na albumie odcisnął także indiański skrzypek Shankar.
To on na potrzeby instrumentalnego utworu „Droned” stworzył niezwykłą
„perkusyjną” wokalizę.
Na album, który za namową Jill – nowej
towarzyszki Phila – został zatytułowany „Face Value”, trafiło dwanaście
kompozycji. Połowę krążka stanowiły piosenki mniej lub bardziej bezpośrednio
odnoszące się do rozstania z Andreą. Tylko sielankowy, delikatnie rozbujany
„This Must Be Love” ma bardziej optymistyczny charakter, gdyż powstał już po
zapoznaniu Jill. To nagrania
autobiograficzne – opowiadał muzyk. – Taka
emocjonalna kronika, ale nieskupiająca się tylko na smutku. W czasie nagrań
rodził się już nowy związek.
U boku Phila pojawiła się nowa kobieta ale
rany po nieudanym małżeństwie z Andy ciągle pozostawały świeże. Ładunek
emocjonalny, które niosą ze sobą „In The Air Tonight”, „You Know What I Mean”,
czy „If Leaving Me Is Easy” – swoiste komunikaty dla byłej żony – jest naprawdę
potężny. Szczególne miejsce w historii muzyki zajął zwłaszcza ten pierwszy
utwór. „In The Air Tonight” z nie do końca jasnym tekstem, hipnotycznym,
tajemniczym klimatem i miażdżącym wejściem bębnów, stał się pierwszym przebojem
w dorobku Collinsa, i niewątpliwie jednym z najsłynniejszych utworów w historii
muzyki popularnej.
Tymczasem jest on jakby symbolem tamtej
debiutanckiej pracy kompozytorskiej Phila. Narodził się z bólu, smutku i złości
w opuszczonym przez żonę i dzieci domu Old Croft. Perkusista tchnął weń życie
programując monotonnie stukający automat perkusyjny, następnie kładąc ręce na
klawiszach w taki sposób, aby dobyć z głośników lubiane przez siebie ciepłe,
tajemnicze akordy. Później śpiewał słowa, które przychodziły mu wraz z magią
chwili do głowy. Słowa, które słyszycie
napisałem spontanicznie – zapewniał. – Trochę
mnie przerażały, ale jestem dumny, że tekst, który powstał jest w
dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach spontaniczny. Prawdę powiedziawszy nie
wiem o czym dokładnie mówi. Niespodziewane, dynamiczne wejście bębnów,
które stanie się wizytówką perkusisty, dodaje utworowi dramaturgii i jest
ujściem dla frustracji. Jeśli na albumie znajduje się kompozycja odnosząca się
do zdrady Andrei to jest nią zapewne właśnie „In The Air Tonight”.
Niemniejsze emocje
budzi „If Leaving Me Is Easy”. Ta
rozkosznie snująca się ballada, balansująca na granicy szeptu i ciszy,
dramatyczna zabawa smooth jazzowym klimatem, niestety w odróżnieniu od „In The
Air Tonight” miała nie sprawdzić się na koncertach. Wyraźnie obciążona rozwodem
jest także pierwsza klasyczna ballada fortepianowa „You Know What I Mean”, obok
„If Leaving Me Is Easy” prawdopodobnie najsmutniejsza rzecz na krążku. Nie bez
znaczenia są tutaj aranżacje smyczków, którymi w obu kompozycjach zajął się
Arif Mardin i zrobił to znakomicie.
Przeciwwagę dla „muzycznego pamiętnika”
stanowią zarówno utwory instrumentalne jak i dwa covery. Pierwszą przeróbką
umieszczoną na „Face Value” jest utwór Genesis „Behind The Lines”. Phil zmienił
tę kompozycję nie do poznania. Z fanfarowej, pulsującej keyboardami artrockowej
piosenki pozostał właściwie tylko tekst. Jeszcze podczas prób do albumu „Duke”
zespół bawił się tym utworem. Szukając dla niego odpowiedniego tempa
przyspieszał taśmę z jego nagraniem. Wtedy Collins dostrzegł potencjał i inne
walory „Behind The Lines”. Ostatecznie przerobił utwór na szybki, taneczny
kawałek w stylu R’n’B, soul i wytwórni Tamla Motown. To brzmi jak wczesny kawałek Michaela Jacksona – trafnie określił
tę przeróbkę Mike Rutherford.
Drugi cover, tym razem Beatlesowski „Tommorow
Never Knows”, przyniósł porcję dźwięków psychodelicznych. Zawsze chciałem zrobić cover The Beatles – opowiadał Collins. – Specjalnie wybrałem piosenkę, której nikt
wcześniej nie przerabiał. To świetny utwór. Kiedy nagrali go Beatlesi to była
bardzo psychodeliczna rzecz i czułem, że jest w niej dużo melodii, którą można
wydobyć. Pieśń kończy tak zwany „ukryty track”. Po wyciszeniu coveru The
Beatles około czwartej minuty i czternastej sekundy pojawia się króciutkie,
ledwie słyszalne wykonanie fragmentu „Over The Rainbow”[2],
ballady śpiewanej oryginalnie przez Judy Garland w filmie „Czarnoksiężnik z
krainy Oz”. Z kolei dwie instrumentalne kompozycje „Droned” i „Hand In Hand”,
zawierające w sobie elementy muzyki świata i jazz-rocka, mogły przypaść do
gustu tym wszystkim, którzy spodziewali się dźwięków spod znaku Brand X.
Collins świadomy swojej szansy chciał mieć
całkowitą kontrolę nad pierwszym wydawnictwem. Mimo małej „armii” muzyków
wspierających go w studio, sam zagrał na kilku instrumentach (m.in. perkusja,
pianino), przy wsparciu Padghama w dużym stopniu samodzielnie wyprodukował ten
album. O produkcji płyt już od dawna wypowiadał się bardzo odważnie. Potrzebujesz producenta, kiedy nie masz
własnych pomysłów – mówił jeszcze w czasach, gdy Genesis podczas prac
studyjnych musieli współpracować z producentem spoza zespołu. – Przypomina to sytuację malarza, który szuka
kogoś, kto malowałby za niego, a on sam mówi tylko, jakich kolorów należy użyć
i jak je rozmieścić. W rezultacie wszystko się zmienia, a efekt końcowy jest
jedynie jakąś wersją tego, co powstało w twojej głowie.
Po takich wypowiedziach trudno było
oczekiwać, że perkusista przy pracy nad solowym albumem skorzysta z usług
„innego malarza”. Z przyjemnością przyjął natomiast pomoc inżyniera dźwięku
Padghama. Hugh jest znakomitym inżynierem
i ma mnóstwo doskonałych pomysłów – chwalił młodszego kolegę. – Jednak to ja jestem producentem. Procentowo
przedstawia się to jak sześćdziesiąt do czterdziestu. Widzę siebie bardziej
jako reżysera, a Hugh jest moim operatorem.
Nie odpuścił także przy projektowaniu
okładki. Ilustracją płyty stało się zdjęcie z maksymalnym zbliżeniem jego
twarzy. To po prostu moje zdjęcie. Tak
wielkie zbliżenie, jakie tylko udało się zrobić, bez zaglądania mi do nosa – żartował
później. Phil – chcąc uzyskać jak najbardziej osobisty, intymny efekt –
własnoręcznie napisał notkę dotyczącą utworów i pozdrowienia dla dzieci: Joely
i Simona. Na odwrocie albumu znalazło się zdjęcie tyłu głowy Collinsa, co dało
niezwykle ciekawy efekt. Płyta sprawia wrażenie, jakby umożliwiała zaglądniecie
artyście do głowy.
Muzyka z „Face Value” miała spory potencjał
komercyjny, okazała się prostsza, bardziej przebojowa i bezpośrednia niż
twórczość Genesis. Phil dobrze o tym wiedział, dlatego też postanowił wydać
album pod egidą innej firmy. Charisma Stratton – Smitha była szyldem
skupiającym całe okołogenesisowe środowisko[3]
i Collins bał się, że przez to jego piosenki mogą nie dotrzeć do słuchaczy nie lubiących
artrockowych i jazz-rockowych dźwięków. Tymczasem jego piosenki były przecież
zupełnie inne. Myślałem, że mogą znaleźć
się ludzie, znający moją przeszłość w Genesis i Brand X, którzy na widok mojej
płyty powiedzą: „O nie! Kolejny album Genesis, dziękuję!”. Tego typu
szufladkowania udało się w pewnym stopniu uniknąć dzięki umowie z Virgin
Records. To z tą firmą podpisano kontrakt i jej nakładem „Face Value” ukazała
się w Wielkiej Brytanii. Dystrybucją płyty poza Zjednoczonym Królestwem zajęła
się Atlantic Records[4],
należąca do zachwyconego piosenkami Collinsa, Ahmeta Erteguna.
Ertegun od samego początku mocno wspierał
perkusistę. Phil tak wspominał początki ich współpracy: Później (po prezentacji dema Tony’emu Smithowi przyp. aut) spotkałem się z Ahmetem Ertegunem z Atlantic
Records, który przebywał właśnie w Anglii. Lubiłem Ahmeta i on lubił mnie –
zwykł nazywać mnie swoim synem, którego nigdy nie miał. Prezentowałem mu
materiał na płytę „Duke”. Wziąłem ze sobą też kasetę ze swoimi nagraniami.
Stwierdził, że chciałby usłyszeć kilka próbek i jego reakcja na moje demo była
niewiarygodna. Powiedział, że muszę zrobić z tego album.
Tuż po zakończeniu nagrań Phil podarował
kasetę Andrei. To w końcu na gruzach ich związku powstała ta płyta. Była
towarzyszka życia poczuła się dotknięta tym, co usłyszała. Zabolały mnie te utwory, bo ciągle go kochałam – przyznała. – Nie przestałam go kochać, ale po prostu nie
mogłam już z nim być. Miałam złamane serce. Andy poczuła się jeszcze gorzej
15 stycznia 1981 roku, niedługo przed premierą, kiedy zobaczyła Phila w
telewizyjnym programie Top of the Pops, promującego swój pierwszy singel.
Collins w popularnym show pojawił się z wiaderkiem upaćkanym farbą, z którego
wystawał pędzel. Mało kto wówczas wiedział, co oznacza ta dziwna dekoracja.
Andy wiedziała, że to przytyk do niej i do jej kochanka. Poczułam się obrażona. To było niepotrzebne. Zbyt osobiste i prywatne –
opowiadała o swoich uczuciach. – Powinien
to zachować dla siebie, tym bardziej, że zostało to wyjęte z kontekstu. Ten
występ zabolał mnie mocniej, niż cokolwiek innego.
Phil zmienił image. Pamiątki po szalonych
latach siedemdziesiątych zniknęły z jego głowy i twarzy. Włosy zostały mocno
skrócone już w 1979 roku, ale w okresie „Face Value” Collins pozbył się także
gęstej brody, dzięki czemu sprawiał wrażenie nieco młodszego. Wizerunek
„błaznującego Rasputina” zniknął bezpowrotnie.
W styczniu 1981 roku do angielskich sklepów
trafił singiel, na którym znalazły się utwory „In The Air Tonight” i „The Roof
Is Leaking”. Miesiąc później ten pierwszy stał się już przebojem. Na
brytyjskiej liście przegrał tylko z piosenką „Women” Johna Lennona. W Szwecji,
Danii, Szwajcarii, Austrii, Portugalii i Niemczech piosenka osiągnęła szczyt
zestawień. Grunt pod debiutancki album został więc przygotowany, a publiczność
po takim „zaproszeniu” z niecierpliwością wyczekiwała „Face Value”. Ta miała
swoją premierę 21 lutego. Okładkę zdobił wiele mówiący napis: Jeśli myślicie, że znacie tego człowieka...
dobrze się zastanówcie. Było to bardzo trafne hasło, sugerujące, że na
krążku nie znajduje się nowa muzyka ani w stylu Genesis, ani Brand X.
Pierwsze miejsce w Wielkiej Brytanii i drugie
w Stanach Zjednoczonych mówiły jednoznacznie, że Collins odniósł olbrzymi,
chyba trochę niespodziewany sukces. W czasie kiedy „Face Value” zdobywała
świat, Phil pracował już z Tonym i Mike’em nad płytą Genesis. Na farmie Fisher
Lane graniczącej z ich domostwami muzycy budowali też nowoczesne studio nagraniowe,
które miało w przyszłości ułatwić wszelkie prace związane z komponowaniem i
nagrywaniem płyt.
Komercyjny wystrzał Collinsa szczęśliwie miał
nie wpłynąć na działalność Genesis. Okres
premiery „Face Value” był dla nas dziwnym okresem – wspominał Mike
Rutherford. – Pisaliśmy akurat „abacab”.
„In The Air Tonight” trafił do sklepów i od razu znalazł się na liście
przebojów. Sądzę, że gdybyśmy akurat nie byli zajęci, to trudniej byłoby z tym
wszystkim dojść ładu. Jednak pracowaliśmy akurat nad płytą z nowym producentem,
próbując osiągnąć nowy dźwięk, dlatego nie oddziaływało to na nas zbyt mocno.
We trzech pracowaliśmy ramię w ramię skoncentrowani na Genesis.
Wówczas nie mogło być jeszcze mowy o trasie
promującej solową płytę. „Face Value” radziła sobie świetnie bez koncertów, a
Phil miałby niewątpliwie problem z wypełnieniem całego setu własnymi
piosenkami. Mimo to, jeszcze we wrześniu 1981 roku zadebiutował jako solista.
Jego pierwszy publiczny występ bez Genesis miał miejsce w londyńskim Drury Lane
Theatre 11 września, podczas charytatywnego przedstawienia „The Policeman’s
Other Ball”. Był to cykl imprez, z których dochód trafiał do Amnesty
International na rzecz walki o Prawa Człowieka. Główną atrakcję pierwszych
edycji stanowili komicy, w tym jeden z dyrektorów przedsięwzięcia John Cleese
(trupa Monthy Pyton, „Hotel Zacisze”). Jednak podczas trzeciej i czwartej
edycji zaplanowano także występy stricte muzyczne. Wśród gości pojawili się
m.in. Eric Clapton, Sting i właśnie Phil, którego zaprosił Martin Lewis
współorganizator i współproducent „The Policeman’s Ball”.
Lewis był pomysłodawcą muzycznego wątku
przedstawień. Collins choć pełen obaw, przyjął zaproszenie. Wykonał
akompaniując sobie na pianinie, w towarzystwie Daryla na gitarze, „In The Air
Tonight” i „The Roof Is Leaking”. Lewis sugerował, żeby drugim utworem był
„Follow You Follow Me”, ale Phil już wtedy nie chciał wykonywać kompozycji
Genesis podczas solowych występów. Zebrał duże brawa. Muzyczna część
przedstawienia podobała się publiczności do tego stopnia, że podobno John
Cleese, nieprzychylnie nastawiony do rocka i popu, miał o ten sukces pretensję
do Martina Lewisa. Cleese był na mnie
zły, bo doszedł do wniosku, że muzyka górowała nad komedią – przyznał z
nutką satysfakcji Lewis.
Wydarzenia 1981 roku, były zaledwie
zwiastunem tego, co miało się dopiero wydarzyć. Collins rozpoczął solową
karierę z wysokiego „C”. Godząc działalność autorską z Genesis i ciągle
interesującą go pracą muzyka sesyjnego, miał stać się jednym z najważniejszych
i najaktywniejszych postaci światowej sceny.
....jak
będziesz miał trzydzieści lat i nikt już nie będzie potrzebował
rockandrollowego perkusisty.... wracają jak echo dawne obawy mamy Phila. W
momencie premiery „Face Value” Collins miał trzydzieści lat, a wszystko, co
najlepsze było jeszcze przed nim.
[1] Tony Banks twierdzi, że
wśród prezentowanych przez Phila piosenek nie było „In The Air Tonight”.
[2] Collins rozgrzewał tym
kawałkiem gardło przed koncertami i nagraniami. Ukryty track z „Face Value” to
zapewne kilkusekundowa rejestracja takiej właśnie rozgrzewki.
[3] Charisma wydawała wówczas
album nie tylko Genesis, ale także Brand X, Steve’a Hacketta a także solowe
debiuty Mike’a Rutherforda i Tony’ego Banksa.
[4] Od 1982 roku płyty solowe
Collinsa ukazywały się nakładem Virgin Records (Wielka Brytania), Atlantic
Records (USA) i Warner-Electra-Atlantic (reszta świata). Tak było do albumu
„Both Sides” włącznie.