poniedziałek, 17 marca 2014

Czy jest na sali redaktor?



Pewnie jest, ale nikt go nie wywołał, a szkoda, bo bardzo by się przydał. Redaktor to taka niewidzialna ręka, która sprawia, że tekst staje się książką. Gdy go zabraknie robi się problem. Z hipotetycznie dobrej książki zwykle powstaje bubel. Tak jak w opisywanym przypadku.

Miałem mieszane uczucia, kiedy dowiedziałem się, że wydawnictwo Kagra zapowiedziało premierę biografii progmetalowego zespołu Dream Theater „Lifting Shadows”. Z jednej strony cieszyłem się, że jakakolwiek firma zechciała wydać tę książkę na polskim rynku, ale z drugiej strony, pomny mizernej jakości literackiej poprzednich wydawnictw Kagry, towarzyszyły mi spore obawy. Z Kagrą jest zasadniczy problem. Pracownicy tego wydawnictwa prawdopodobnie wychodzą z błędnego założenia, że angielskim przekładom wystarczy tylko tłumaczenie, w efekcie czego puszczają do druku teksty… bez redakcji. Wiadomo – redakcja nie jest tania. Dobremu redaktorowi za większy projekt trzeba zapłacić nawet cztery-pięć tysięcy złotych. Domyślam się, że szef działu finansów mając na biurku wszystkie wyliczenia krzywi się na samą myśl, że niewielki budżet tego typu biografii musiałby udźwignąć jeszcze koszty profesjonalnej redakcji. Krzywi się, po czym wykreśla ten punkt z listy wydatków i przestaje się krzywić. Później krzywią się już tylko czytelnicy.

Czytając „Lifting Shadows” właściwie nie przestaję się krzywić. Książka jest bardzo ładnie wydana. Solidna, twarda oprawa, z ciekawym liternictwem i intrygującym obrazem, wewnątrz mamy niezłej jakości, biały papier. Brawo. Opakowanie kuszące, na półce wygląda pięknie, ale zawartość literacka niestety zniechęca. I musi tak być skoro otrzymujemy gołe tłumaczenie bez redakcji. Tekst jest zapewne ciekawy i merytorycznie wartościowy, ale tego trzeba się domyślać, bo zanim człowiek przebije się przez niezgrabny szyk kolejnych zdań, gąszcz literackich „chwastów”, niepotrzebnych powtórzeń (istne rekordy użycia „było/byli” i „zaś”) zapomina o wartości merytorycznej, która zwyczajnie gubi się w tym bałaganie.

Od pierwszych stron treść obficie przetkana jest „chwastami” w stylu – „wskrzeszona za przyczyną”, „pewnie nawet już nawet wiem”, „materiał przejawiał nadzieję” (jak rozumiem – miał potencjał), „poddawałem im pod sugestię pomysły” (chyba pod rozwagę), „nie chce się umrzeć z głodu przez następnych kilka lat” (umierać?), „chodzi o to, że jeśli chodzi…”, „mówił, że ‘nie rozumiem, jak ty to robisz’” (powinno być albo bez „że”, albo – mówił, że nie rozumie, jak ja to robię), „tą muzykę”, „na moje jedenaste urodziny moi dziadkowie kupili mi mój pierwszy zestaw perkusyjny” (czy nie zgrabniej byłoby bez niepotrzebnych powtórzeń? – na jedenaste urodziny dziadkowie kupili mi pierwszy zestaw perkusyjny…). Zdarzają się też niekonsekwencje logiczne, jak na stronach 27-28, gdzie dowiadujemy się, że „jednej rzeczy, jakiej im brakowało (muzykom) – (to) nazwy”. Następny akapit informuje, że „nazwa nie była jedynym brakującym ogniwem w zespole”.

Rzuciłem tylko kilka przykładów z brzegu, niestety w książce takich zgrzytów jest mnóstwo. Większość z nich to zwykłe niezręczności językowe i stylistyczne, które muszą pojawiać się w przypadku tekstów przełożonych (szczególnie zbyt dosłownie) z obcego języka. Nawet początkujący redaktor wyczyściłby te wpadki. Jestem pewny, że nie byłoby problemu i niesmaku, gdyby tekst został przed wydaniem choćby pobieżnie zredagowany. 

Szkoda tej książki, bo pewnie wielu sympatyków Dream Theater i progresywnego metalu czekało na jej premierę. Szkoda też wysiłku tłumacza, bo przełożenie tego tekstu stanowiło na pewno nie lada wyzwanie. Domyślam się, że jest to owoc minimum dwumiesięcznej intensywnej, ciężkiej i mozolnej pracy. Niestety, wszystko poszło na marne przez zwykłe zaniedbanie / oszczędność (niepotrzebne skreślić).

Co irytuje szczególnie, to fakt, że nie jest to pierwsze tego typu zaniedbanie w przypadku Kagry. Biografie poświęcone Marillion i King Crimson również zostały tylko przetłumaczone, nie doczekały redakcji i niestety wyglądają dokładnie tak, jak „Lifting Shadows”. Z zewnątrz efektowne i zachęcające, literacko niechlujne, momentami wręcz niezrozumiałe. Raz można się pomylić, popełnić błąd, ale przy następnej okazji koniecznie trzeba się poprawić. Kagra niestety tego nie robi. Nadal tnie koszty… kosztem jakości produktu i satysfakcji czytelników.

Nie ma ludzi nieomylnych. Sam popełniam błędy, w moich tekstach też zdarzają się zgrzyty i niezręczności literackie. To normalne. Brak profesjonalnej redakcji odczułem na własnej skórze przy okazji wydań moich pierwszych książek. Tym bardziej doceniam dziś pracę, jaką wykonują redaktorzy i ile dobrego potrafią zrobić z tekstem. Są literackim odpowiednikiem producenta muzycznego, który jak wiemy, może z byle czego zrobić przebój, ale bez jego udziału nawet najlepsza piosenka będzie brzmiała jak amatorskie demo. Etapu redakcji w procesie wydawniczym książki nie da się pominąć! Nawet teksty najlepszych autorów wymagają redaktorskiej miotełki, która podczyści tu i ówdzie, wyrzuci niepotrzebne słowo, gdzie trzeba, zmieni szyk, żeby zdanie stało się płynniejsze. Dopiero po redakcji tekst staje się książką. Domyślam się, że w przypadku książek Kagry pokutuje błędne rozumowanie, że skoro angielski oryginał został zredagowany, to wystarczy go tylko przetłumaczyć. Problem polega na tym, że polski tekst przetłumaczony z angielskiego wymaga ponownej redakcji. (Chyba, że tłumaczy go pisarz, który z samego założenia przekłada w sposób bardziej staranny i sprawniejszy literacko, wówczas być może wystarczy tylko korekta). Redakcja brytyjskiego oryginału zostaje zburzona w trakcie tłumaczenia przez różnice gramatyczne i stylistyczne panujące między językami.

Zapewne jakoś dobrnę do końca „Lifting Shadows”, ale następnym razem nie dam się skusić kolejnej premierze Kagry, nawet jeśli z wierzchu będzie równie atrakcyjna, jak biografia Dream Theater. Szkoda, bo podoba mi się „progresywne” zacięcie firmy. To jej nakładem ukazały się książki o Marillion, King Crimson i Jethro Tull (nikt inny w Polsce się tego nie podjął) no ale cóż z tego, skoro każda z tych pozycji została położona brakiem redakcji… 

Nie szata zdobi człowieka, nie okładka świadczy o książce. Jeśli miałbym jakikolwiek wpływ, to zdecydowanie wolałbym, żeby pieniądze ładowane przez Kagrę w efektowność książek, zostały zainwestowane w jakość stylistyczną i językową tekstu.