Pewnie jest, ale nikt
go nie wywołał, a szkoda, bo bardzo by się przydał. Redaktor to taka
niewidzialna ręka, która sprawia, że tekst staje się książką. Gdy go zabraknie
robi się problem. Z hipotetycznie dobrej książki zwykle powstaje bubel. Tak jak
w opisywanym przypadku.
Miałem mieszane
uczucia, kiedy dowiedziałem się, że wydawnictwo Kagra zapowiedziało premierę
biografii progmetalowego zespołu Dream Theater „Lifting Shadows”. Z jednej
strony cieszyłem się, że jakakolwiek firma zechciała wydać tę książkę na
polskim rynku, ale z drugiej strony, pomny mizernej jakości literackiej
poprzednich wydawnictw Kagry, towarzyszyły mi spore obawy. Z Kagrą jest
zasadniczy problem. Pracownicy tego wydawnictwa prawdopodobnie wychodzą z błędnego
założenia, że angielskim przekładom wystarczy tylko tłumaczenie, w efekcie
czego puszczają do druku teksty… bez redakcji. Wiadomo – redakcja nie jest
tania. Dobremu redaktorowi za większy projekt trzeba zapłacić nawet cztery-pięć
tysięcy złotych. Domyślam się, że szef działu finansów mając na biurku wszystkie
wyliczenia krzywi się na samą myśl, że niewielki budżet tego typu biografii
musiałby udźwignąć jeszcze koszty profesjonalnej redakcji. Krzywi się, po czym
wykreśla ten punkt z listy wydatków i przestaje się krzywić. Później krzywią
się już tylko czytelnicy.
Czytając „Lifting
Shadows” właściwie nie przestaję się krzywić. Książka jest bardzo ładnie
wydana. Solidna, twarda oprawa, z ciekawym liternictwem i intrygującym obrazem,
wewnątrz mamy niezłej jakości, biały papier. Brawo. Opakowanie kuszące, na
półce wygląda pięknie, ale zawartość literacka niestety zniechęca. I musi tak
być skoro otrzymujemy gołe tłumaczenie bez redakcji. Tekst jest zapewne ciekawy
i merytorycznie wartościowy, ale tego trzeba się domyślać, bo zanim człowiek
przebije się przez niezgrabny szyk kolejnych zdań, gąszcz literackich „chwastów”,
niepotrzebnych powtórzeń (istne rekordy użycia „było/byli” i „zaś”) zapomina o
wartości merytorycznej, która zwyczajnie gubi się w tym bałaganie.
Od pierwszych stron
treść obficie przetkana jest „chwastami” w stylu – „wskrzeszona za przyczyną”,
„pewnie nawet już nawet wiem”, „materiał przejawiał
nadzieję” (jak rozumiem – miał potencjał), „poddawałem im pod sugestię pomysły” (chyba pod rozwagę),
„nie chce się umrzeć z głodu przez następnych kilka lat” (umierać?), „chodzi o
to, że jeśli chodzi…”, „mówił, że ‘nie rozumiem, jak ty to robisz’” (powinno
być albo bez „że”, albo – mówił, że nie rozumie, jak ja to robię), „tą muzykę”, „na moje jedenaste
urodziny moi dziadkowie kupili mi mój pierwszy zestaw perkusyjny” (czy
nie zgrabniej byłoby bez niepotrzebnych powtórzeń? – na jedenaste urodziny
dziadkowie kupili mi pierwszy zestaw perkusyjny…). Zdarzają się też
niekonsekwencje logiczne, jak na stronach 27-28, gdzie dowiadujemy się, że
„jednej rzeczy, jakiej im brakowało (muzykom) – (to) nazwy”. Następny akapit
informuje, że „nazwa nie była jedynym brakującym ogniwem w zespole”.
Rzuciłem tylko kilka
przykładów z brzegu, niestety w książce takich zgrzytów jest mnóstwo. Większość
z nich to zwykłe niezręczności językowe i stylistyczne, które muszą pojawiać
się w przypadku tekstów przełożonych (szczególnie zbyt dosłownie) z obcego
języka. Nawet początkujący redaktor wyczyściłby te wpadki. Jestem pewny, że nie
byłoby problemu i niesmaku, gdyby tekst został przed wydaniem choćby pobieżnie
zredagowany.
Szkoda tej książki, bo
pewnie wielu sympatyków Dream Theater i progresywnego metalu czekało na jej
premierę. Szkoda też wysiłku tłumacza, bo przełożenie tego tekstu stanowiło na
pewno nie lada wyzwanie. Domyślam się, że jest to owoc minimum dwumiesięcznej
intensywnej, ciężkiej i mozolnej pracy. Niestety, wszystko poszło na marne
przez zwykłe zaniedbanie / oszczędność (niepotrzebne skreślić).
Co irytuje szczególnie,
to fakt, że nie jest to pierwsze tego typu zaniedbanie w przypadku Kagry. Biografie
poświęcone Marillion i King Crimson również zostały tylko przetłumaczone, nie
doczekały redakcji i niestety wyglądają dokładnie tak, jak „Lifting Shadows”. Z
zewnątrz efektowne i zachęcające, literacko niechlujne, momentami wręcz
niezrozumiałe. Raz można się pomylić, popełnić błąd, ale przy następnej okazji
koniecznie trzeba się poprawić. Kagra niestety tego nie robi. Nadal tnie koszty…
kosztem jakości produktu i satysfakcji czytelników.
Nie ma ludzi
nieomylnych. Sam popełniam błędy, w moich tekstach też zdarzają się zgrzyty i
niezręczności literackie. To normalne. Brak profesjonalnej redakcji odczułem na
własnej skórze przy okazji wydań moich pierwszych książek. Tym bardziej
doceniam dziś pracę, jaką wykonują redaktorzy i ile dobrego potrafią zrobić z
tekstem. Są literackim odpowiednikiem producenta muzycznego, który jak wiemy,
może z byle czego zrobić przebój, ale bez jego udziału nawet najlepsza piosenka
będzie brzmiała jak amatorskie demo. Etapu redakcji w procesie wydawniczym
książki nie da się pominąć! Nawet teksty najlepszych autorów wymagają
redaktorskiej miotełki, która podczyści tu i ówdzie, wyrzuci niepotrzebne
słowo, gdzie trzeba, zmieni szyk, żeby zdanie stało się płynniejsze. Dopiero po
redakcji tekst staje się książką. Domyślam się, że w przypadku książek Kagry
pokutuje błędne rozumowanie, że skoro angielski oryginał został zredagowany, to
wystarczy go tylko przetłumaczyć. Problem polega na tym, że polski tekst przetłumaczony
z angielskiego wymaga ponownej redakcji. (Chyba, że tłumaczy go pisarz, który z
samego założenia przekłada w sposób bardziej staranny i sprawniejszy literacko,
wówczas być może wystarczy tylko korekta). Redakcja brytyjskiego oryginału
zostaje zburzona w trakcie tłumaczenia przez różnice gramatyczne i stylistyczne
panujące między językami.
Zapewne jakoś dobrnę do
końca „Lifting Shadows”, ale następnym razem nie dam się skusić kolejnej
premierze Kagry, nawet jeśli z wierzchu będzie równie atrakcyjna, jak biografia
Dream Theater. Szkoda, bo podoba mi się „progresywne” zacięcie firmy. To jej
nakładem ukazały się książki o Marillion, King Crimson i Jethro Tull (nikt inny
w Polsce się tego nie podjął) no ale cóż z tego, skoro każda z tych pozycji
została położona brakiem redakcji…
Nie szata zdobi
człowieka, nie okładka świadczy o książce. Jeśli miałbym jakikolwiek wpływ, to
zdecydowanie wolałbym, żeby pieniądze ładowane przez Kagrę w efektowność książek,
zostały zainwestowane w jakość stylistyczną i językową tekstu.