W 2007 roku ukazała się książka Łukasza Hernika "Genesis. W krainie muzycznych olbrzymów", która w dużym stopniu wyczerpuje temat kariery i dorobku artystycznego tej grupy. Można rzec - biografia kompletna, jakiej próżno szukać nawet poza Polską. Pamiętam jednak recenzję tej pozycji, w której dziennikarz, doceniając pracę wykonaną przez Hernika, dopatrzył się pewnej (rzekomo) słabości. Chwaląc szczegółowe opisy tras koncertowych, roszad składu grupy i analizy kolejnych albumów, zapytał wreszcie, nieco ironicznie i retorycznie - czy ci muzycy mieli jakieś życie prywatne?
No i faktycznie, jakby przejrzeć książkę Hernika, to historyjek spoza studiów nagraniowych i sal koncertowych jest tam niewiele. Nic w tym jednak dziwnego. Format tamtej biografii został jasno sprecyzowany. To miała być książka o artystycznych losach zespołu Genesis. Sprawy prywatne zostały zmarginalizowane i ograniczone do tych, które ściśle wiążą się z działalnością grupy (vide pierwszy rozwód Collinsa). Książek o Genesis i muzykach związanych z tym zespołem krąży po świecie już kilkadziesiąt, ale większość z nich swoją strukturą przypomina raczej prace Łukasze Hernika (i dobrze, bo to twórcze środowisko, które należy pamiętać przede wszystkim przez pryzmat dokonań artystycznych). Ale prywatne losy członków Genesis także nie są nudne. I choć w większości brak w nich pikantnych wątków romansowych, czy typowych przygód pod hasłem "sex, drugs and rock & roll", to i tak trudno nazwać je banalnymi. Jeśli ktoś ma już dosyć książek rozkładających kolejne progresywne dzieła przebojowych rockmanów na części pierwsze, wieść o brytyjskiej premierze autobiografii "Living Years" powinna go ucieszyć. Oto nadeszła bowiem pierwsza książka, która rzuci na historię Genesis nieco inne, bardziej prywatne, osobiste i emocjonalne światło. Na spisanie własnych wspomnień dał się namówić założyciel zespołu i jeden z jego filarów - basista, gitarzysta i kompozytor Mike Rutherford. "The Living Years" to pierwszy "genesisowy memoir".
Dopiero zacząłem lekturę, więc na oceny i recenzję jest zbyt wcześniej, ale po zapoznaniu się z przedmową i sporym fragmentem pierwszego rozdziału mogę powiedzieć, że jest to książka, która myślenia o Genesis raczej nie przeformatuje, ale na pewno porządnie rozwinie ciekawe wątki prywatne, które w innych książkach zostały tylko zasygnalizowane. Już sam fakt, że Mike szczerze i bogato pisze o własnym ojcu, z którym podobno żył nieco skonfliktowany, daje nadzieję, że "Living Years" okaże się nie tylko ciekawym uzupełnieniem genesisowej biblioteczki. Zobaczymy na jaką szczerość względem swoich bliskich a także kompanów z zespołu zdobył się pan Rutherford. Znając jego wyborne maniery, nawet jeśli zdecydował się na jakieś grubsze wyznania, sformułował je tak, że skandali i rozpraw sądowych nie będzie. Wątpię, jednak, by ograniczył się do wyznań znanych już z wcześniejszych wywiadów i starszych "muzycznych" książek. Szkoda, że szanse na polskie wydanie tej pozycji są niewielkie, ale może kiedyś...? Memoir Mike'a Rutherfoda pięknie wyglądałby obok "Olbrzymów" Hernika i biografii Phila Collinsa i Petera Gabriela ;)