Dziennikarz Marcin
Faron wyszedł z klubu z lekka otumaniony. Po raz pierwszy poczuł się we
Wrocławiu tak bardzo nieswojo. Odpalił silnik i wyjechał na jezdnię. Po chwili
zorientował się, że na plecach czuje nie tylko podmuchy obcego wiatru, ale
także silne reflektory jedynego auta jadącego jego pasem. Odchylił lusterko,
tak aby światło żółtego Passata nie raziło go w oczy. Odruchowo sięgnął po
komórkę. Miał nieodczytanego esemesa sprzed dwóch godzin. Jakiś gość dzwonił do
redakcji, pisała Iwona, pytał gdzie cię złapie. Może oddzwoń na ten numer, to
chyba pilne. Sprawdził godzinę. Dochodziła dwudziesta trzecia. Postanowił
odłożyć tę sprawę na rano. Nie będę wydzwaniał do obcych ludzi po nocach,
szepnął pod nosem.
Szybko zbliżał się do
domu. Wrocław o tej porze sprawiał wrażenie miasta zupełnie innego niż
popołudniu. Był pusty i zachęcał do ulicznych szaleństw. Na prostych odcinkach
Faron wrzucał piąty bieg i rozpędzał wóz do stu dwudziestu kilometrów na
godzinę. Kilkakrotnie gwałtownie skręcił i zerwał się z piskiem opon, jakby
chcąc odreagować codzienne stanie w korkach. Nabrał kilka litrów powietrza i
wypuścił je filtrując płuca z głośnym westchnięciem. Rozejrzał się uważnie, czy
gdzieś w ciemnych zaułkach nie czyha radiowóz. Naprostował lusterko i ze zdziwieniem
zauważył, że auto, które snuło się za nim tuż po wyjeździe spod klubu nadal
siedzi mu na ogonie. Poczuł nieprzyjemne ukłucie na mostku.
Zwolnił licząc, że auto
go wyminie, ale i ono zwolniło. Gdy zatrzymał się na światłach awaryjnych, zdał
sobie sprawę, że ma problem. Kierowca Passata trzymając równą, około dwustu
metrową odległość, zrobił dokładnie to samo. Stanął przy krawężniku i uruchomił
oba migacze. Co jest, kurwa?! Warknął pod nosem Faron. Nie wiedział co robić,
ale ostatnią rzeczą jakiej chciał, było zaprowadzenie kierowcy Passata pod
własną bramę. Postanowił pokręcić się jeszcze chwilę po okolicy. Był niedaleko
domu i zdążył już poznać niewielkie uliczki tutejszych osiedli. Ruszył, by po
pięćdziesięciu metrach skręcić w prawo w niewielką ulicę osiedlową. Następnie
kluczył między blokami czując na plecach żółte światła Volkswagena Passata.
Rozglądał się bacznie. Było ciemno i pusto. Mimo wszystko bał się zabłądzić w
podobnych do siebie uliczkach. Minął osiedlową Biedronkę, plac zabaw, aż
rozpoznał miejsce, w którym kilka tygodni temu wysadził redaktor Iwonę. Ciągle
nie był sam. Żółte auto uparcie siedziało mu na ogonie. Stanął, zgasił silnik i
rozpiął pas. Pomyśli, że tu mieszkam i sobie pojedzie, szepnął pod nosem
zerkając w lusterko. Będę miał go z głowy. Passat zaparkował sto metrów za nim.
Było zimno, auto szybko
się wychładzało. Zegar pokazywał w pół do dwunastej. Kurwa, jakbym mało miał
kłopotów, westchnął i schował twarz w dłoniach. Nagle ktoś otworzył drzwi i
wyszarpnął go z samochodu. Faron poleciał dobre dwa metry zanim uderzył o
asfalt. Potrzebował kilku sekund, żeby się otrząsnąć. Podniósł się na łokciach
i dostrzegł dwie pary nóg zmierzających w jego stronę. Jedna noga zrobiła
potężny zamach na jego głowę, ale instynktownie zasłonił się przed ciosem.
Napastnik trafił go w ramię. Drugi mężczyzna złapał go za poły kurtki, podniósł
lekko do góry i strzelił otwartą dłonią w twarz. Tym razem nie zdążył się
uchylić. Po chwili poczuł na twarzy drugi cios. Kątem oka zdołał dojrzeć
trzeciego napastnika. Dyszał ciężko starając się rozeznać w sytuacji, ale
widział tylko gwałtowanie migające ciemne obrazy i słyszał szuranie butów o
asfalt. Ktoś kopnął go w plecy. Zacisnął pięść, resztką sił zdołał się odwinąć
o sto osiemdziesiąt stopni. Jego pięść boleśnie zatrzymała się na czymś
twardym. Najwyraźniej sięgnęła czyjejś szczęki.
– O ty, kurwa! –
usłyszał zdziwiony i rozdrażniony głos, po czym padł na ziemię po ciosie w tył
głowy. Do jego uszu dobiegł jeszcze stłumiony dźwięk otwieranego okna i krzyk
kobiety.
– Co tam się dzieje, do
jasnej cholery?! Wzywam policję!
Jeden z mężczyzn
nachylił się nad nim.
– Jeszcze raz się
naprzykrzysz naszemu koledze, to cię do lasu wywieziemy! – wyszeptał.
Faron musiał stracić na
kilka minut przytomność, bo kiedy otworzył oczy zobaczył przerażoną twarz
redaktor Wilczek. Iwona kucała przy nim opatulona grubym różowym szlafrokiem.
– Marcin! – stęknęła. –
Kto to był?
Chciał odpowiedzieć, że
nie ma bladego pojęcia, ale pokręcił tylko przecząco głową.
– Dasz radę wstać?
Dźwignął się na
dłoniach, czując jak świat zaczyna wirować. Był słaby i mocno poobijany.
Policzek pulsował miarowo, a oko powoli chowało się za opuchlizną. Stanął na
nogi, a Iwona objęła go mocno ramieniem i zaczęła prowadzić.
– Co ty tu w ogóle
robiłeś?
– Jechali za mną spod
klubu, chciałem ich zgubić.
Z trudem wdrapał się po
schodach na półpiętro. Weszli do windy. Jaskrawe światło i wielkie lustro
pokazały całą brutalną prawdę o stanie jego twarzy. Miał przetarty podbródek,
podbite oko i rozbitą wargę. Bolała go też skroń i plecy. W nienajlepszej
formie były też nogi. Spod przetartych na kolanach dżinsów sączyła się krew.
Spojrzał odruchowo na prawą rękę, która także go rwała i piekła. Krwawiły mu
kostki. Trafiłem jednego skurwiela, przypomniał sobie i poczuł dumę. Popatrzył
na Iwonę. Nie odrywała od niego wzroku. Łzy szkliły się w jej zaniepokojonych
oczach. Nie wiedział dlaczego, ale ucieszył go ten widok.
Zaprowadziła go do
mieszkania. Posadziła na łóżku w sypialni, a sama pobiegła do łazienki. Wróciła
po minucie z niewielką saszetką, buteleczką wody utlenionej, chusteczkami i
watą.
– Siedź teraz spokojnie
i nie ruszaj się – rozkazała polewając wacik.
Zapiekła go twarz, ale
nie wydał żadnego dźwięku. Musiał być twardy. Iwona z miną doświadczonego
chirurga przemywała jego rany.
– Czego od ciebie
chcieli?
– Nie wiem.
– Nie rób ze mnie
idiotki. – Spojrzała mu w oczy. – Ktoś cię szukał dzisiaj w redakcji. Śledzi
cię jakieś auto przez pół miasta, a ty nawet nie masz pomysłu, kto to może być?
Masz dług u dilera? Zbrzuchaciłeś córkę kogoś ważnego? Gadaj!
– Jeszcze tutaj –
pokazał jej zdartą skórę na kostce prawej pięści.
Obejrzała mu rękę.
– Co ty mi tu jakieś
zadrapanie pokazujesz! – Prychnęła. – Masz siniaka na pół twarzy, nim się trzeba
zająć!
Wzięła do ręki kolejny
wacik.
– Głowa cię nie boli? –
zapytała dotykając lekko opuchlizny pod jego okiem. – Może trzeba z tym na
pogotowie jechać?
– No co ty! – obruszył
się ostrożnie. – Nie będę limem lekarzom dupy zawracał.
Nagle zabrała rękę,
wyraz jej twarzy zmienił się w ułamku sekundy.
– Chyba nie chodzi o
tych zabitych studentów? – jej ton nie pozostawiał złudzeń. Ta myśl musiała ją
mocno wystraszyć.
Miał zamiar zaprzeczyć,
żeby ją uspokoić, ale nerwy odmówiły mu posłuszeństwa. Krew napłynęła mu do
głowy, twarz poczerwieniała jak uczniakowi przyłapanemu na onanizmie. Rany
zapiekły jeszcze mocniej. Przymknął powieki.
– Marcin, o co tu
chodzi?
Milczał, nie umiał
zebrać myśli tak, aby w dwóch zdaniach wszystko sensownie wytłumaczyć.
– Dzwonię na policję –
wstała gwałtownie z łóżka. – Nie wiem o co tu chodzi, ale nie chcę mieć nowych
problemów, ani ciebie na sumieniu. Nie chcesz ze mną rozmawiać, okej, może
policja coś z ciebie wyciągnie.
Złapał ją za
nadgarstek.
– To ci narodowcy –
rzucił, żeby ją zatrzymać.
– Co narodowcy?
Westchnął i pokręcił
głową zniechęcony.
– Dotarłem do Dominika
Przybylskiego, lidera tej ekipy.
– To on cię pobił?
– Jego kolesie, być
może nawet ci sami, którzy zabili studentów.
Poczuł dreszcze na
plecach mówiąc te słowa.
– Skąd wiedzieli…?
– Byłem u niego wczoraj
rano.
– Wyciągnąłeś coś z
niego?
Popatrzył na nią
zadziwiony, że się domyśliła. Niepokój z jej twarzy zniknął. W jej oczach
pojawiły się iskierki zaintrygowania.
– Ty kawał kozaka
jesteś – szepnęła.
Usiadła obok niego na
skraju łóżka. Poły jej szlafroka rozsunęły się, ale nie zamierzała ich zsuwać.
Marcin siłą rzeczy dostrzegł koronkę białego stanika zgrabnie obejmującego jej
piersi. Dopiero teraz zwrócił uwagę na jej zgrabne nogi, które w czarnych,
grubych rajstopach wyglądały więcej niż apetycznie. Tylko różowe kapcie w kształcie
króliczków psuły nieco efekt. Poczuł jej chłodną dłoń na obolałej skroni.
– Na pewno nie boli cię
głową?
– Nie.
Przeczesała mu
delikatnie dłonią włosy.
– Chcesz się położyć?
Potwierdził ruchem
głowy.
– To cię położę –
szepnęła rozpinając mu pasek u spodni. Szybkim ruchem kciuka i palca
wskazującego rozpięła mu też guzik i rozporek. Pchnęła go delikatnie. Opadł
plecami na łóżko. Ze zdziwieniem skonstatował, że chwilowo nic go nie boli.
Krew z całego organizmu popłynęła najwyraźniej w kierunku krocza. Iwona
dyskretnie zsunęła rajstopy i rzuciła je na dywan. Posiadła go ostrożnie ale
zdecydowanie. Pocałowała go i wsunęła język do ust tak delikatnie, że zraniona
warga rozsunęła się łagodnie i bezboleśnie.