Ktoś tam „na górze” chyba przeczytał mój poprzedni wpis i stwierdził, że ta jesień jednak jakaś taka za ładna. Zadziałał i oto od poniedziałku wróciła wszem i wobec listopadowa norma, za oknem zrobiło się „niebiesko” od mżawki, konsekwentnego braku słońca i przedwczesnego zmierzchania (mam wrażenie, że zmierzchać zaczyna tuż po świcie). Ale to nie koniec rozczarowań. Raczej dopiero początek.
Wrocławski koncert pod szyldem „Kolory jesieni” miał być dla mnie jednym z najważniejszych wydarzeń listopada. Zamierzałem połączyć w tym przypadku przyjemne z pożytecznym. Z przyjemnością obejrzałbym i wysłuchał występów przynajmniej dwóch, może nawet trzech grup, które w projekcie miały uczestniczyć. Do „pożyteczności” planowałem zaliczyć możliwość spotkania z muzykami zespołu Quidam. Od kilku miesięcy przeprowadzam z nimi wywiady zbierając wiedzę i materiały z myślą o książce biograficznej. Niestety trasa została odwołana. Podobno bilety szły jak krew z nosa (a w niektórych miastach nawet to nie). Dziwne, wszak headlinerem koncertów mieli być Bracia Cugowscy, z jednej strony nieźli rockmani, z drugiej osoby dosyć popularne. Obok nich zaprezentować się miała śmietanka artrocka. Mimo to ludzie biletów nie kupowali. I tu pojawia się pytanie, czy nie kupowali ich świadomie, bo Cugowskich nie lubią, a artrocka nie znają, czy może w ogóle nie wiedzieli, że takie bilety się pojawiły…?
Z rozczarowaniem przyjąłem też wiadomość o odejściu z Division By Zero klawiszowca Roberta Gajgiera. Wiadomość ta obiegła naszą „progresywną piaskownicę” dosłownie dzień po tym, jak zahaczyłem chłopaków z DBZ o króciutki wywiadzik, w którym chciałem ich podpytać o trasę Progressive Tour 3D. Miałem nadzieję zebrać kilka radosnych opinii i wspomnień, i najlepiej usłyszeć zapewnienie, że w przyszłym roku planują kolejną płytę i dalsze koncerty. Teraz już wiem, że takiego optymizmu w szeregach zespołu raczej nie ma. Oficjalnym powodem odejścia Roberta są podobno „sprawy osobiste”, ale to sformułowanie jest tak ogólne i tak niewiele mówiące, że może się pod nim kryć dosłownie wszystko. Jakoś dziwnie mi się widzi, że powodem takiego kroku może być na przykład rozczarowanie brakiem wymiernych efektów własnych działań. Bo co też może czuć muzyk, który wszystko robi dobrze, tworzy interesującą muzykę, potrafi ją prawidłowo zagrać, sprawdza się w studio i na scenie, chwalą go krytycy, chwalą go słuchacze, a jak przychodzi co do czego, czyli do sprzedaży biletów na koncert, albo podliczenia ilości sprzedanych egzemplarzy płyty, okazuje się, że to ciągle tylko „zabawa” w muzykę. „Zabawa”, do której nierzadko trzeba dokładać z własnej kieszeni, a finalne wyjście na zero traktuje się w kategoriach sukcesu. Rozczarowanie i zniechęcenie są tu reakcjami zupełnie logicznymi.
Nie twierdzę, broń Boże, że tak jest na pewno właśnie w tym przypadku. Nie pytałem o to, ani Roberta Gajgiera, ani jego kolegów i nie posiadam żadnych innych informacji, oprócz tych podanych przez grupę w oficjalnym komunikacie. Chcę, żeby było jasne, że wyrażony tu pogląd jest moją własną, osobistą interpretacją, która być może nawet bardziej dotyczy kondycji całej naszej „scenki” progowej, niż tej konkretnej sytuacji. Niemniej jednak wierzę, że na miejsce Gajgiera pojawi się w DBZ klawiszowiec, który umożliwi zespołowi kontynuowanie działalności na tym samym poziomie artystycznym, a sam Gajgier może też jeszcze nie powiedział ostatniego „muzycznego” słowa.