Gdy w maju ubiegłego
roku rozmawiałem z Maciejem Karbowskim, na pytanie o to, jaka będzie trzecia
płyta Tides From Nebula, powiedział mi, że „niektórzy mogą się obrazić”. Miał
na myśl to, że nowy materiał nie będzie wierną kontynuacją ani „Aury”, ani
„Earthshine”. Wtedy trudno mi było wyobrazić sobie, jakie dźwięki powstają w
sali prób zespołu. Wyciągnąłem z Maćka tylko tyle, że idą w stronę dynamiki,
rezygnują z ambientu (charakterystycznego dla „Earthshine”) i że będzie więcej
elektroniki. Od kilkunastu dni osłuchuję się z trzecią płytą TFN, zatytułowaną
„Eternal Movement” i z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że powodów do
obrażania się na ambitnych postrockowców nie słyszę. I choć nie słyszę też
wyraźnego zwrotu w stronę elektroniki – czego po cichu się spodziewałem – mogę
ze spokojem zapewnić, że nie ma to najmniejszego znaczenia, bo Tides From
Nebula i tak nagrali swoją najlepszą, najciekawszą i najrówniejszą płytę.
„Eternal Movement” nie tylko łączy w sobie najlepsze cechy dwóch poprzednich
wydawnictw, ale też prezentuje garść nowych pomysłów. Tides From Nebula to dziś
zespół wyraźnie lepszy niż dwa lata temu.
Instrumentalny postrock
to wyższa szkoła jazdy. Tu każda mielizna – nudne kilkanaście sekund, monotonny
rytm, banalny riff – oznaczają „śmierć”. Słuchacz odchodzi znudzony. Panowie z
TFN mają tego pełną świadomość, dlatego każda sekunda ich nowej muzyki jest interesująca,
każdy zaprezentowany dźwięk zasłużył tu na swoje miejsce. Można się tylko
domyślać, że wszystkie, nawet najdrobniejsze szczegóły nowych utworów przeszły
najpierw w sali prób, a później jeszcze w studiu bardzo ostrą kontrolę jakości.
Efekt jest taki, że na „Eternal Movement” nie ma się do czego przyczepić. To
album pozbawiony słabości tak kompozycyjnych jak i wykonawczych. Nie mówiąc już
o sferze emocjonalnej i energii, bo tu zawsze „tajdsi” dawali dwieście procent
normy. Mamy osiem nowych utworów składających się na blisko
pięćdziesięciominutową porcję muzyki. To instrumentalne granie oparte na
ścisłej współpracy dwóch gitar i bardzo aktywnej, wyrazistej sekcji. Ta rockowa
podstawa podlana jest oszczędnym, prostym, służącym budowie klimatu klawiszem. Siłą
tej muzyki są dynamika, niebanalna melodyka i rosnąca różnorodność stosowanych
rozwiązań. Tides From Nebula z coraz większą łatwością balansuje między różnymi
rozwiązaniami konstrukcyjnymi. Lekką ręką stawia „ścianę dźwięku”, następnie
zwalnia, ogranicza się do chłodnych i delikatnych partii gitary lub prostego
klawisza, by po chwili rozpocząć porywający wyścig riffujących gitar i
galopującej sekcji (świetnym przykładem tej różnorodności jest utwór „Emptiness
of Yours and Mine”). Różnorodnie użyte są gitary, raz to uderzające potężnymi
frazami, raz to drobniutko riffujące. Z taką samą łatwością budujące blok
dźwięku, jak i serwujące delikatne, często nostalgiczne melodie. Rozsądnie i ze
smakiem wykorzystano klawisze i elektronikę.
Nie czuć w tym ani
przypadkowości, ani żadnych schematów. Tu nie ma gotowców, ani sprawdzonych wzorców,
dlatego nie ma nudy. Kontrolowana spontaniczność? Spontaniczny rozsądek? Utwory
zdają się łączyć w sobie te na pozór sprzeczne cechy. Cieszą spontaniczną
energią ale nie są zabałaganione, pulsują od emocji ale sprawiają wrażenie
przemyślanych. Są inteligentnie skonstruowane, ale daleko im do matematycznej
progresji, gdzie wszystko można policzyć i rozrysować. To tajfun energii, który
nie wiadomo gdzie zaniesienie słuchacza, ale można mieć pewność, że nie
zabłądzi. W tym szaleństwie jest logika, a każda dźwiękowa opowieść ma swoją
puentę.
Tides From Nebula
odważnie rozwija się z płyty na płytę, a „Eternal Movement” jest kolejnym dużym
krokiem naprzód w artystycznej drodze tego zjawiskowego zespołu. Jest w
„tajdsach” ta pożądana „progresja myślenia” o tworzeniu, o tym, że muzyka musi
się rozwijać i nie tracąc cech swojego stylu za każdym razem musi być inna.
Wykreowali swój własny, oryginalny świat dźwiękowy, który teraz spokojnie
penetrują i regularnie poszerzają. Nie wypada pytać co będzie dalej, bo
wiadomo, że nadchodzi czas koncertów, a na scenie Tides From Nebula czuje się
jak ryba w wodzie. Po gorącej premierze zapowiadają się więc jeszcze gorętsze koncerty.
O to, że ich mocnym punktem będą najnowsze kompozycje jestem spokojny. Jeśli na
płycie brzmią bardzo dobrze, na koncertach będą porywać.