piątek, 13 lipca 2012

Phil Collins i jazz


 (1)
Brand X
           
W latach osiemdziesiątych, gdy piosenki Collinsa zdobywały szczyty list przebojów, a sam Phil miał status bardzo popularnego wokalisty, jego główny muzyczny talent - gra na perkusji - został nieco zepchnięty na drugi plan. Kiedy „Sussudio”, „Groovy Kind Of Love”, czy „Another Day In Paradise” szturmowały zestawienia najlepiej sprzedających się singli mało kto pamiętał, że Collins jest wirtuozem bębnów, wszechstronnym perkusistą radzącym sobie nawet w tak zawiłej stylistyce, jaką jest jazz- rock.


Wśród ulubionych wykonawców Phila i inspiracji, do których się przyznawał, znajduje się wielu artystów jazzowych i jazz-rockowych. Perkusista wielokrotnie opowiadał, że już w dzieciństwie przepadał za jazzowymi Big Bandami. Jednym z pierwszych jego idoli i wzorów był wybitny jazzowy perkusista Buddy Rich. W latach siedemdziesiątych, bliski był mu też nurt zwany fusion, czyli połączenie rocka i jazzu, który przeżywał wówczas swoje wielkie chwile. Z tej grupy artystów cenił przede wszystkim Mahavishnu Orchestra i Weather Report. Dokonania tego pierwszego zespołu miały podobno spory wpływ na styl gry Collinsa w początkowym genesisowym okresie.

W latach siedemdziesiątych nurt fusion prawdopodobnie był dla Phila bliższy niż rock progresywny, z którym utożsamiano Genesis. Perkusista ceniący spontaniczność, żywiołowość i pełne, emocjonalne popisy instrumentalne szukał w muzyce rockowej wolności. Genesis nie zawsze mógł mu ją dać. Gdy w Collinsie coraz wyraźniej kształtował się pogląd, że muzyka jego zespołu jest zbyt przemyślana i poukładana, na horyzoncie pojawił się nowy projekt - Brand X. Perkusista zasilił jego szeregi w kwietniu 1975 roku.

Początki Brand X[1] sięgają 1974 roku. Basista Percy Jones i jego sąsiad grający na klawiszach Robin Lumley postanowili założyć zespół grający soul i funky w stylu The Avarage White Band. W pierwszym składzie nowego projektu znalazł się też gitarzysta John Goodsall, a także Phil Spinelli (śpiewający perkusjonista), John Dillon (perkusista) i dodatkowy gitarzysta rytmiczny Pete Bonus.

Kapelą zainteresowała się wytwórnia Island i to wczesne wcielenie Brand X w lutym 1975 roku dokonało pierwszych nagrań. Tamten repertuar nie doczekał publikacji, gdyż zespół doszedł do wniosku, że utwory były mało oryginalne. Wtedy też nastąpiła zmiana muzycznego kierunku i roszady personalne. Grupa pożegnała się z klimatami soul i funky, na rzecz jazz - rocka, a skład opuścili Spinelli i Dillon.

Ich następcą miał zostać Bill Bruford, który nawet uczestniczył w kilku wspólnych próbach. Ostatecznie jednak nie zaangażował się wówczas w działalność Brand X. Proponowaliśmy pracę Brufordowi, ale on odrzucił ofertę, bo grał wtedy z Gong - tłumaczył Percy Jones. - Wówczas Danny Wilding polecił nam Phila Collinsa. Wiedziałem co to jest Genesis, ale nie wiedziałem, jaką rolę pełnił tam Phil. Collins przyszedł do nas i byliśmy naprawdę pod wrażeniem. On także polubił to, co robiliśmy i zdecydował się zostać.

Brand X w nowym składzie rozpoczął kolejny proces komponowania muzyki, zupełnie rezygnując ze swoich pierwszych wokalno - instrumentalnych nagrań, i w konsekwencji tracąc zaufanie i kontrakt z Island Record[2]. Mnie więcej w tym samym czasie wszyscy członkowie grupy udzielali się także jako muzycy sesyjni. Latem 1975 roku Lumley, Jones, Goodsall i Collins uczestniczyli w sesji nagraniowej płyty Eddie’ego Howella „The Eddie Howell Gramophone Record”. Producentem tamtych nagrań był Robin Lumley, który często podejmował się prac producenta dla studia Trident w Londynie. Od gościnnych nagrań nie stronił przede wszystkim basista Percy Jones, który razem z Collinsem, nagrywał dla Briana Eno („Another Green World”) i Steve’a Hacketta („Voyage Of Acolyte”).


Debiutancki album Brand X zatytułowany „Unorthodox Behaviour” powstał w połowie 1975 roku. Zespół nagrał siedem jazz - rockowych instrumentalnych utworów, które powstały w wyniku jamów. To właśnie wspólne spontaniczne granie, było podstawą działalności zespołu. Brand X, jak wspominają jego ówcześni członkowie, miał przede wszystkim przynosić frajdę z grania. To była główna motywacja. Grupa nie miała wielkich planów podbijania świata. Brand X to była świetna zabawa - podsumowywał Phil.

Debiutanckich nagrań dokonano w Trident Studios jesienią ’75. Mniej więcej w tym samym czasie Genesis na innym piętrze tego samego budynku nagrywali „A Trick Of The Tail”. Collins bardzo umiejętnie podzielił czas i siły między oba zespoły.

Między studiami Brand X i Genesis kursował do tego stopnia sprytnie, że Steve Hackett długo nie miał pojęcia o tym, że jego zespołowy kolega pracuje na dwa fronty. Zdałem sobie sprawę, że Phil kursuje między dwoma zespołami dopiero, kiedy wpadłem na korytarzu na chłopaków z Brand X - przyznał Hackett. - Powiedzieli mi, że Phil jest u nich, piętro niżej. Odpowiedziałem tylko: Doprawdy? Myślałem, że pracuje z nami.

Hackett, Banks i Rutherford nie mieli jednak do Phila pretensji. Skoro nie zaniedbywał nagrań z Genesis, to nie widzieli problemu w tym, że spełnia swoje jazzowe zachcianki w innej grupie. Nie mieli mi tego za złe - zapewniał perkusista. - Sądzę, że wszyscy w zespole wiedzieli, że potrzebuję grać trochę więcej. Mogłem też przenieść jakieś ciekawe wpływy do naszej muzyki, co było przecież fajną sprawą.

O ile prace kompozytorskie i nagraniowe Brand X dało się pogodzić z intensywną działalnością Genesis, o tyle większe trasy koncertowe nie wchodziły w grę. Brand X po raz pierwszy zaprezentował się publiczności na żywo w grudniu 1975 roku jeszcze przed premierą płyty. Później zespół koncertował raczej sporadycznie.  

„Unorthodox Behaviour” trafił do sklepów stosunkowo późno, bo dopiero pół roku po dokonaniu nagrań, czyli w lipcu 1976 roku[3]. Longplej odniósł spory sukces. W szybkim tempie rozeszło się ponad sto tysięcy egzemplarzy, co w klasyfikacji płyt jazzowych i fusion jest wynikiem godnym podziwu. Ciepło o „Unorthodox Behaviour” wypowiadali się też krytycy muzyczni. Brand X właściwie z marszu stał się dużą siłą na jazz-rockowej scenie.

Drugi album „Moroccon Roll” ukazał się w kwietniu ’77. Tytuł stanowił tu zabawny kierunkowskaz, gdyż fonetyczne brzmienie zwrotu moroccon roll brzmi bardzo podobnie do „more rock and roll”. Czy na drugiej płycie jest więcej rock and rolla? Być może odrobinę. Za to na pewno po raz pierwszy pojawił się tu utwór z wokalem. W kawałku „Sun In The Night” Collins zaśpiewał w jakimś azjatyckim języku dwa nieco psychodeliczne wersy: Sun in the night, Everyone is together, Ascending into the heavens, Life is forever

“Moroccon Roll” także spotkał się z dużym zainteresowaniem publiczności i dotarł do trzydziestej siódmej pozycji brytyjskiego zestawienia najlepiej sprzedających się albumów. Grupa zagrała też kilkanaście koncertów promocyjnych (Anglia, Francja, USA). 

W 1977 i 1978 roku możliwości czasowe Phila były mocno ograniczone. W każdym roku nagrywał album i ruszał w trasę koncertową z Genesis, poza tym sytuacja w domu rodzinnym była już wówczas napięta. Brand X miał status zadania dodatkowego, które w obliczu przeładowanego kalendarza musiało pójść w odstawkę. W czasie, kiedy perkusista koncertował ze swoim pierwszym zespołem promując płytę „...and then there where three...”, Brand X przygotowali trzeci studyjny album „Masques”, na którym perkusyjną robotę wykonał Chuck Bergi.

Nie był to jednak definitywny koniec Collinsa w Brand X. Phil nagrał z jazz-rockowcami jeszcze dwie płyty. Pierwsza z nich „Product”, trafiła do słuchaczy we wrześniu 1979 roku. W tym przypadku zespół wyraźnie celował w radiowy przebój, bo na krążek trafiły trzy utwory wokalno - instrumentalne. Dwa z nich - „Don’t Make Me Waves” i „Soho”- są raczej regularnymi rockowymi piosenkami z elementami fusion, niż zwariowanymi jazzowymi odjazdami.

Zespołem wówczas nieco bardziej zainteresowały się media. Brand X wystąpił nawet w programie telewizyjnym „Old Gray Whistle Test”. O grupie mówiło się „ten drugi zespół Collinsa”. Ten nieformalny szyld nie mógł dziwić, bo Phil w 1979 roku stał się wokalistą znanym na szeroką skalę za sprawą genesisowego przeboju „Follow You, Follow Me”. Siłą rzeczy każda grupa posiadająca Collinsa w składzie musiała być traktowana jako boczny projekt Genesis.

Phil w czasie pracy nad „Product” chyba trochę nieświadomie kładł podwaliny pod karierę solową. Na potrzeby jednej kompozycji z tego albumu - „Wal To Wal”- po raz pierwszy skorzystał z usług automatu perkusyjnego, urządzenia, którego tak chętnie miał używać w przyszłości. Poza tym część pomysłów zarejestrował na domowym magnetofonie ośmiościeżkowym. Podobnie miał postępować nagrywając większość solowych albumów.

Najsłynniejszym utworem z albumu „Product” pozostaje chyba „And So To F”, wspaniały dowód na to, że jazz -rockowa kompozycja także może brzmieć przebojowo. Collins miał duży sentyment do tego tematu i wracał do niego nawet jeszcze podczas solowych koncertów w latach osiemdziesiątych.

Perkusista zaznaczył swoją obecność jeszcze na piątym studyjnym krążku Brand X - „Do They Hurt”. Jest tam współautorem jednej kompozycji „Triumphant Limp”. W tym utworze, jak i „Voidarama” zagrał na bębnach. Resztę spraw perkusyjnych załatwił tam Michael Clarke. To był już rok 1980, Phil stał więc u progu kariery solowej. Niespełna rok po premierze „Do They Hurt” miał na koncie przebojowy, debiutancki longplej.

Brand X zawiesił działalność w 1980 roku. Później na rynek trafiło kilka składankowych płyt podsumowujących interesujący dorobek grupy. Panowie Goodsall i Jones reaktywowali szyld w latach dziewięćdziesiątych.


[1] Nazwa jest typowym manifestem „braku nazwy”. Zespół przez pierwszy okres prób w ogóle się nie nazywał, ale jakoś trzeba było o nim mówić i odnotowywać jego obecność w studiach. Richard Williams, pracownik studia Island, pewnego razu wpisał do dziennika studyjnego nazwę Brand X. Szyld ten został już przy zespole na stałe.
[2] Nie ma tego złego... zespół pod skrzydła, pewnie ze względu na Collinsa, wziął wydawca Genesis, Charisma Records.
[3] Niewykluczone, że powodem tego opóźnienia była płyta Genesis „A Trick Of The Tail”. Ta trafiła do sklepów w lutym’ 76 i musiała mieć priorytet. Należy pamiętać, że był to czas, w którym większość fanów i dziennikarzy spodziewała się rozpadu Genesis po odejściu Gabriela. Gdyby publiczność przed albumem „A Trick” otrzymała debiut nowego zespołu, w którym udzielał się Collins, byłby to tylko kolejny znak, że Genesis nie istnieje.