Gdy rozmawiałem z Danielem Bloomem, dobę przed wrocławskim koncertem, na pytanie o oczekiwania odpowiedział: Sam jestem ciekaw, zobaczę co z tego wyjdzie. Nie chciałem zrobić typowego koncertu z muzyką filmową, bo to się różnie kojarzy. Jest specjalny odbiór muzyki filmowej, ludzie lubią słuchać takich rzeczy w filharmoniach, wygodnie sobie usiąść, a ja gram taką muzykę filmową, którą można nazwać normalną muzyką i wykonać z normalnym zespołem. I choć ludzie, nawet mimo braku krzesełek, i tak usiedli - Bloom dopiął swego. Zagrał koncert o takim ładunku energetycznym, że niejeden skład rockowy mógłby tylko pozazdrościć.
Zespół Daniela Blooma zagrał 80 minutowy set przekrojowy, w którym obok najbardziej znanych tematów z filmów "Wszystko co kocham" i "Tulipany", publiczność usłyszała także starsze utwory z płyt Physical Love - "Kallafiorr" i "SOS Kosmos". Bloom postawił na swoim. Koncert zdecydowanie żył swoim życiem. To nie była "klimatyczna prezentacja" muzyki filmowej kojarzonej często z tłem filmowych scen i obrazów. To był energetyczny koncert z krwi i kości, zagrany precyzyjnie w dobrym tempie, z dobrze zbudowaną dramaturgią. Zespół, choć zmontowany naprędce, najwyraźniej zdążył zgrać się podczas przedkoncertowych prób. Muzycy mieli ledwie kilka dni na zapoznanie się i ogranie materiału. Tym bardziej cieszy fakt, że uniknęli wpadek i "rozjazdów".
Muzyka Blooma choć naładowana elektroniką ujmuje przede wszystkim przekazem emocjonalnym. To uczucia są spoiwem tych kompozycji. Pewnie dlatego różnorodne stylistycznie utwory złożyły się w jeden wielobarwny dźwiękowy pejzaż. Eleganckie, jazzujące tematy z "Tulipanów" umiejętnie przeplatały się z nostalgiczno - ambientowymi kompozycjami z "Wszystko co Kocham". Zadziwiająco dobre wrażenie robiły też utwory z "Kallafiorra" i "SOS Kosmos". Szczególnie te "bloomowe" starocie pamiętające jeszcze czasy Physical Love porywały mocą i energią. Już otwierające koncert wykonanie "Airport" udowodniło jak duży potencjał tkwi w tych najstarszych kompozycjach.
Sporo dobrego wniosła para wokalistów. Kilka utworów zaśpiewała - znana z Joanna & the Forest - Joanna Prykowska, trzy lub cztery tematy wyśpiewał Tomek Makowiecki. Oboje wykazali się niezłym wyczuciem bloomowych nastrojów.
Jeżeli będzie okej, w
takim sensie energetycznym, to może ten występ pociągnie za sobą dalsze decyzje
i wtedy być może pogram trochę więcej koncertów - mówił Bloom dobę przed wyjście na scenę. Schodząc ze sceny po występie sprawiał wrażenie zadowolonego i z brzmienia, i z gorącego przyjęcia przez całkiem liczną publiczność. Czy to był wystarczająco mocny sygnał dla Blooma, że warto pomyśleć o trasie koncertowej, albo chociaż regularniejszym występowaniu przy okazji festiwali? Dobrze by było, bo ta muzyka naprawdę świetnie funkcjonuje na żywo, a Bloom, choć trudno nazwać go typowym frontmenem, całkiem nieźle spisał się w roli muzycznego lidera sceny.
Na tę chwilę wiadomo tylko, że zarówno nowy film Jacka Borcucha pod tytułem "Nieulotne", jak i ścieżka dźwiękowa są już gotowe, ale premiery należy spodziewać się dopiero na początku przyszłego roku. Udało mi się wyciągnąć od Blooma kilka szczegółów nt tej nowej muzyki.
Już pierwsze próby zmierzenia się z materią
pokazały, że „Nieulotne” nie jest w stanie przyjąć melodii. - Opowiadał kompozytor. - Ona spłyca i
spłaszcza historię. Chcieliśmy uzyskać
kompletnie inny efekt. Zapragnęliśmy inaczej to opisać. To jest muzyka dużo bardziej
mroczna, minimalna. Granicząca wręcz z odgłosami. Zupełnie nie miałem problemu,
żeby odciąć się od tego, co w muzyce najbardziej kocham – od harmonii. Musiałem
właśnie tę harmonię zburzyć, rozebrać i spróbować ją w jakiś niedoskonały sposób
złożyć, żeby była chropowata i działała na podświadomość w sposób niepokojący.
Pełen zapis blisko 40-minutowej rozmowy z Danielem Bloomem już niedługo w magazynie Kontury.