czwartek, 26 lipca 2012

20 lat po hiszpańskim srebrze


 
8 sierpnia minie dwadzieścia lat od pamiętnego finału piłkarskiego turnieju olimpijskiego w Barcelonie. Polska drużyna pod wodzą trenera Janusza Wójciak przegrała po dramatycznym boju 2:3, ale i tak wracała z Hiszpanii z podniesioną głową. To był ostatni jak dotąd tak duży sukces polskiego piłkarstwa.
 
 HISZPANIA - POLSKA

Kadra olimpijska Kazimierza Górskiego z igrzysk w 1976 roku przywiozła srebrne medale. Rozpieszczeni sukcesami polscy kibice nie doceniali jednak tamtego sukcesu. Przeważały głosy rozczarowania, a piłkarze nie zostali ciepło przyjęci po powrocie do kraju. Poirytowany Górski powiedział wówczas, że chciałby dożyć chwili, kiedy polscy piłkarze powtórzą "srebrny" wynik, albo chociaż wystąpią na igrzyskach. Ton tamtych słów jednoznacznie sugerował, że trener ma duże wątpliwości, czy jego życzenie się spełni.

Przyszłość pokazała, że obawy Górskiego były uzasadnione. Srebro z Montrealu na kilkanaście lat miało zostać ostatnim sukcesem olimpijskim naszych piłkarzy. Sytuację miała zmienić dopiero akcja "Barcelona". Jej początek sięga 1989 roku.

AKCJA BARCELONA

Piłkarska selekcja, której podjęli się trenerzy Wójcik i Janas, rozpoczęła się w 1989 roku. W tamtym czasie powstała także Fundacja Piłkarskiej Reprezentacji Olimpijskiej (inicjował ją inż. Henryk Loska), która miała gromadzić fundusze na stypendia, premie i organizację obozów. Zespół złożony z osiemnastoletnich wówczas piłkarzy zadebiutował w sierpniu 1989r. zwycięskim 2:0 meczem z Bułgarią. Początek obiecujący, ale droga na igrzyska była naprawdę długa i wyboista.

Budowana spokojnie i mądrze drużyna, z którą od początku wiązano duże nadzieje, jak burza przeszła przez grupę eliminacyjną (dwukrotnie pokonując Anglię, Irlandię i Turcję), coraz mocniej rozbudzając apetyty na sukces. Zimny kubeł na głowy "olimpijczyków" wylali dopiero Duńczycy aplikując podopiecznym Wójcika pięć bramek. Miało to miejsce w marcu 1992 r, więc ledwie kilka miesięcy przed igrzyskami. Mimo przegranego dwumeczu z Danią, Polacy zdobyli przepustki do Barcelony, ale atmosfera wokół zespołu nie była już tak dobra.

Kolejny cios spadł na drużynę tuż przed olimpiadą. Polskie gazety podały niesprawdzoną informację, jakoby kilku piłkarzy miało podwyższony poziom testosteronu i zasugerowano, że w zespole używa się niedozwolonych środków dopingujących. Sprawa na szczęście rozeszła się po kościach, choć jej echa towarzyszyły ekipie jeszcze podczas pierwszych meczów turnieju olimpijskiego.

POLONIA DEMOLEDOR

Atmosfera może nie była najlepsza, ale zespół zdawał się tym w ogóle nie przejmować. Od pierwszego meczu starał się grac "swoje". 2:0 z Kuwejtem jeszcze nikogo nie rzuciło na kolana, ale zdemolowanie mistrzów Europy U-21 Włochów (w składzie m.in. wschodzące gwiazdy Albertini i Melli) 3:0 było jednoznacznym sygnałem, że Polacy mogą w turnieju zajść bardzo daleko. Tamte pierwsze mecze pokazały, że w składzie nie ma słabych ogniw, zespół jest poukładany i zgrany. Kręgosłup drużyny tworzyli bezbłędny i efektowny bramkarz Aleksander Kłak, trzymający w ryzach obronę Tomasz Łapiński, mózg i serce drużyny Jerzy Brzęczek oraz bramkostrzelny Andrzej Juskowiak. Obok nich brylowali szybcy i przebojowi Koźmiński i Adamczuk, pracowici i nieźli technicznie Świerczewski i Staniek, a także niezwykle trudni do przejścia Wałdoch i Jałocha. W drugiej części turnieju miał się odblokować także znakomity Wojciech Kowalczyk.

Drobna zadyszka zdarzyła się dopiero w ostatnim grupowym meczu z USA, który podopieczni Wójcika zremisowali 2:2 tracąc pierwsze punkty i bramki. W 1/4 finału Polacy uporali się z Katarem, a w półfinale rozbili w pył drużynę australijską. Podopieczni Wójcika dali istny koncert gry, pakując graczom z Antypodów (w bramce rozpoczynający karierę Mark Bosnich) sześć bramek. Tamten mecz był popisem skuteczności pary napastników – Juskowiaka (3 gole) i Kowalczyka (2 gole i 2 asysty). "Polonia Demoledor" – pisały hiszpańskie media po tamtym meczu.

FURIA ESPANOLA

Gdy Polacy demolowali w półfinale Australijczyków, mecz z trybun Camp Nou obserwowali pierwsi finaliści turnieju olimpijskiego Hiszpanie. Gospodarze dwie godziny wcześniej gładko 2:0 uporali się z Ghaną. W meczu o złoto miały więc zmierzyć się dwie zdecydowanie najlepsze i najefektowniejsze ekipy olimpiady.
Finał zaplanowano na 8 sierpnia na godzinę 20:00. Areną spotkania było oczywiście słynne Camp Nou w Barcelonie. Upalny wieczór, parne, duszne powietrze nikomu nie ułatwiały zadania. Hiszpanie przystępowali do meczu w najmocniejszym składzie (m.in. Ferrer, Guardiola, Luis Enrique) i typowym dla siebie ofensywnym ustawieniu 3-4-3. Polacy mieli mniej szczęścia. W półfinale stracili dwóch zawodników dobrze spisującej się drugiej linii - Adamczuka (kartki) i Świerczewskiego (kontuzja). W ich miejsce pojawili się Dariusz Gęsior i Andrzej Kobylański, solidni ale mniej wartościowi, niż piłkarze pierwszego składu.
 
Mimo, że to Polacy słynęli ze świetnej ofensywy (15 goli w drodze do finału) a Hiszpanie z bezbłędnej defensywy (nie stracili żadnej bramki!) to gospodarze od pierwszych sekund ruszyli z furią do ataku, a podopieczni Wójcika popisywali się skuteczną obroną. Już pierwsze fragmenty meczu pokazały, że będzie to mecz bardzo szybki, atrakcyjny dla kibiców. Niesieni dopingiem blisko stu tysięcy kibiców, podopieczni trenera Vicente Miery raz po raz szarżowali na bramkę Aleksandra Kłaka. Szczególnie niebezpieczni byli Alfonso Perez i Quico (w późniejszych latach znany po prostu jako Kiko) wspierani przez, już wówczas świetnie rozgrywającego Guardiolę, dynamicznego i bardzo szybkiego Ferrera (dwaj ostatni byli świeżo upieczonymi klubowymi mistrzami Europy) i zadziornego Luisa Enrique. Polska linia obrony miała naprawdę dużo pracy.

Biało czerwoni skutecznie i szczęśliwie się bronili, a po 25 minutach gry zdołali ostudzić zapędy rywali i przenieść ciężar gry dalej od własnej bramki. Między 30 a 40 minutą dwukrotnie za sprawą dobrych kontr byli bliscy objęcia prowadzenia. Niestety w obu przypadkach Wojciechowi Kowalczykowi zabrakło precyzji. Napastnik warszawskiej Legii zrehabilitował się w 45 minucie spotkanie. Wtedy to po dalekim wykopie Kłaka przysnęła obrona Hiszpanów, pomylił się Lopez, który pozwolił uciec z piłką Kowalczykowi, a ten pewnym strzałem w długi róg pokonał Toniego. Polacy na przerwę schodzili z jednobramkowym prowadzeniem.

Gospodarze wyszli na drugą połowę mocno rozkojarzeni i niewiele zabrakło a kwestia złotego medalu mogła zostać szybko rozstrzygnięta na korzyść Polaków. W 50 minucie po doskonałej akcji Gęsior - Staniek - Juskowiak ten ostatni minimalnie przestrzelił głową. Minutę później ten sam zawodnik po kolejnej kontrze oddał zaskakujący strzał z 14 metrów w długi róg, z trudem wybroniony przez hiszpańskiego bramkarza. Niestety niewykorzystane sytuacje lubią się mścić a podopieczni Vicente Miery po słabym początku mieli jeszcze odzyskać oddech.
 
Kilkanaście minut po godzinie 21:00 na stadionie pojawił się Król Juan Carlos i jego najbliżsi. Był to świetny moment na podkręcenie tempa przez Hiszpanów. Miera postawił wszystko na jedną kartę, za pomocnika Lase wprowadził napastnika Amaviscę. I to właśnie po faulu Brzęczka na Amavisce sędzia podyktował w 64 minucie rzut wolny z wysokości pola karnego. Po precyzyjnej centrze Guardioli z bliska główkował niepilnowany Abelardo i zrobiło się 1:1. Hiszpanie znów atakowali z furią niczym na początku meczu, a sześć minut później po błędzie Łapińskiego i Wałdocha Quico podwyższył na 2:1. Camp Nou szalało z radości już widząc złote medale wiszące na szyjach hiszpańskich piłkarzy.
 
Tymczasem niepokorny, waleczny polski zespół miał się niespodziewanie odgryźć i to w najmniej spodziewanym momencie. Po jednym ze starć ucierpiał Kowalczyk i był dłuższą chwilę opatrywany za linią boczną boiska. Właśnie tę chwilę podopieczni Wójcika wykorzystali na przygotowanie zabójczego ataku pozycyjnego. Piłkę wymieniali między sobą Kobylański, Koźmiński i Brzęczek. Ten ostatni po uwolnieniu się od przeciwnika dorzucił mierzoną piłkę na środek pola karnego, wystartował do niej Staniek, który niespodziewanie wyskoczył zza pleców obrońców i technicznym strzałem obok rozpaczliwie interweniującego Toniego doprowadził do wyrównania. Była 76 minuta, gdy na tablicy świetlnej pokazał się wynik 2:2.

Oba zespoły były już bardzo zmęczone. Hiszpanie próbowali atakować, ale niewiele z ich prób wynikało. W momencie, kiedy już wszyscy spodziewali się dogrywki po jednym z ostatnich zrywów gospodarzy, Koźmiński wybił piłkę na rzut rożny. Była to ostatnia akcja meczu. Korner egzekwował Ferrer. Bita przez niego piłka przeleciała przez pole karne i dotarła do stojącego na szesnastym metrze Luisa Enrique, ten strzelił trafiając w nogi Łapińskiego. Futbolówka odbiła się na tyle pechowo, że trafiła idealnie pod nogi stojącego na czystej pozycji Quico. Hiszpan zachował trzeźwy umysł i uderzył nad padającym Kłakiem. Na trybunach rozpalonego Camp Nou rozległ się radosny krzyk, na zegarze 91 minuta. Było jasne, że złote medale otrzymają Hiszpanie.

Po chwili kolumbijski arbiter Jose Torres Cadena zakończył spotkanie. Gospodarze rozpoczęli taniec radości, Polscy piłkarze rozbiegli się po boisku. Każdy z nich na pewno na kilka chwil poczuł się przegrany, zapominając jak wielki sukces osiągnął zespół i jak daleką drogę pokonał. Na wysokości zadania stał Janusz Wójcik, który pierwsze kroki skierował w stronę Marka Koźmińskiego, który "maczał palce" przy decydującej bramce. Trener w ojcowskim geście przytulił swojego zawodnika do piersi.



 



NIE ZMIENILI SZYLDU...

Przyjęcie drużyny Wójcika było odmienne od tego, jakie zafundowali kibice Orłom Górskiego w 1976. Tym razem srebrny medal został doceniony. Polacy cieszyli się z nowego pokolenia utalentowanych piłkarzy, a światowa prasa zgodnie donosiła, że finałowy spektakl z udziałem Polaków, był wspaniałą reklamą nie tylko młodzieżowego futbolu. Co odważniejsi sugerowali nawet, że tamten finał zadecydował o pozostawieniu piłki nożnej w olimpijskim repertuarze, co podobno nie było takie oczywiste.

W Polsce zapanowało hasło "zmieniamy szyld i jedziemy dalej". Nie brakowało kibiców i fachowców przekonanych, że drużyna olimpijska pod wodzą Wójcika mogłaby, a nawet powinna stać się pierwszą reprezentacją. Taka zmiana jednak nie nastąpiła. Kadrą A nadal dowodził Andrzej Strejlau, a na zespół walczący o mistrzostwa świata’94 składała się mieszanka piłkarzy starszych (Bako, Szewczyk, Furtok) i olimpijczyków (Wałdoch, Brzęczek, Koźmiński, Juskowiak). Tamten pomysł sukcesów nie przyniósł.