Nie wiem jak jest w innych rejonach Polski, ale Wrocławiowi przypadła przepiękna jesień w tym roku. Ostatnia niedziela była bardziej wrześniowa niż listopadowa, temperatura w porywach nawet powyżej 20 stopni, słońce bezkarnie rozlane po chodnikach, ludzie w krótkich rękawkach ze swetrami tylko poprzewieszanymi przez ręce lub przewiązanymi na biodrach. Naprawdę ładny dzień i w gruncie rzeczy cieszę się, że zwieńczyłem go mniej więcej dwugodzinną wizytą w klubie „Od zmierzchu do świtu”, bo choć występujący tam zespół Animations raczej mnie nie poruszył do głębi, to jednak warto było go zobaczyć w akcji.
Mam pewne wątpliwości, czy muzykom tej grupy w ogóle zależy na poruszaniu kogokolwiek do głębi, gdyż żeby kogoś poruszać, trzeba muzykę skrupulatnie nasycać emocjami, a Animations to taki progmetal „jak w mordę strzelił”, policzony co do dźwięku, co do jednej nutki, nastawiony przede wszystkim na instrumentalne wyścigi, na techniczną wirtuozerię. I trzeba im oddać – są w tym nieźli. Emocji w tym wszystkim niewiele, ale cóż, taki to styl muzyczny i nie zamierzam mieć o to pretensji, tak jak nie mam pretensji do stacji Discovery, że nie daje meczów piłkarskiej Ligi Mistrzów.
Na plus można chłopakom z Jaworzna zaliczyć fakt, że przy zawrotnych tempach i ostro pokręconych rozwiązaniach rytmicznych, popełniają naprawdę mało „klopsów”. Mają dobry „time’ing”, co udowodnili najwyraźniej w jednym fragmencie, w którym punktowali tylko pojedynczymi uderzeniami, robiąc to z precyzją niemieckiego karabinu maszynowego. Ciar na plecach przy tym nie ma, ani łzy wzruszenia do oczu nie napływają, ale pewnie co poniektórym szczęka obsunęła się delikatnie w dół, w kierunku podłogi. Największe wrażenie zrobił na mnie perkusista Paweł Larysz, który ostro pracował za „garami”, grał mocno, szybko, ale przy tym nie gubił precyzji. Jest bardzo dobry technicznie, z predyspozycjami na „czarodzieja” instrumentu, a takich pałkerów w progowym światku ceni się przecież najbardziej. Imponujący warsztat ma także gitarzysta Kuba Dębski.
Animations, z tego co pamiętam, zaczynali jako kwartet instrumentalny i choć dziś już mają wokalistę (Darka Bartosiewicza), to te „nieśpiewane” początki ciągle u nich widać i słychać. Utwory instrumentalne stanowiły przynajmniej połowę repertuaru niedzielnego występu, a wokalista na długie fragmenty znikał ze sceny. Jak dla mnie trochę nazbyt długie, bo chyba jednak lepsze wrażenie zrobiły na mnie rzeczy z wokalem (choćby interesujący „Reset Your Soul”). Jeśli ktoś lubi stricte metalowe, dosyć wysokie, melodyjne śpiewanie w stylu Joeya Tempesta, czy Jamesa LaBrie to wokalistę Animations powinien bez trudu zaakceptować.
Pod sceną tak zwana „polska klubowa średnia krajowa”, czyli jakieś 55 osób, ale w gruncie rzeczy atmosfera panowała całkiem niezła, a zespół sprawiał wrażenie dosyć swobodnego, co z kolei ośmielało publikę. Udało się nawet w pewnym momencie zaprosić ludzi bliżej sceny, zniknęła dzięki temu typowa dla kameralnych koncertów kłopotliwa pustka. Im dalej w las tym klimat się ocieplał, a finałem tego procesu ocieplania okazała się „sesja zdjęciowa”, gdyż grupa zażyczyła sobie fotkę wrocławskiej publiczności zrobioną ze sceny. Miły gest muzyków, a i dla nich będzie to zapewne fajna pamiątka, było nie było, całkiem udanego koncertu. Może nie tak udanego jak tegoroczna jesień we Wrocławiu, ale jednak.