Może nie jak burza, ale idę przez historię Petera dosyć szybko i sprawnie. Z resztą „zapędów burzowych” w pisarstwie nie lubię, bo burze często mają charakter niszczycielski, a tu trzeba tworzyć, budować i to raczej starannie, żeby nie pogubić istotnych szczegółów, niuansów. Dlatego też staram się nie poganiać procesu pisania, bo niektóre historie muszą „się przemyśleć”, poukładać, chciałbym żeby każdy wątek ostatecznie złożył się w jednolity komunikat, który „coś” ciekawego powie Czytelnikowi o Gabrielu. Celem mojej pracy w tym przypadku jest nie tylko szczegółowy przewodnik po twórczości, ale też jak najbardziej kompletny obrazek Petera – zarówno człowieka (osobowości, charakteru), jak i artysty (twórcy, wizjonera).
- Nie będzie ślizgania się po Genesis
Szczerze mówiąc dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, że w tym przypadku już nie mogę prześliznąć się po wątkach genesisowych, jak to zrobiłem z premedytacją i chyba dosyć sprawnie w przypadku książek o Collinsie i Hackett’cie. W przypadku Phila i Steve’a przesunięcie Genesis na dalszy plan okazało się bardzo naturalne i mam wrażenie wyszło tym biografiom na dobre. Tutaj ten manewr nie przejdzie, bo Gabriel to „kręgosłup” wczesnego wcielenia Genesis i trzeba to dokładnie opisać. Już wiem, że wydarzeniom z okresu 1969-1975 poświęcę prawdopodobnie aż trzy rozdziały. Z przyjemnością odkryłem pewne zakamarki niewykorzystane w żadnej „polskiej” książce o zespole, co w połączeniu z opisami z perspektywy Gabriela i innym doborem cytatów sprawi, że moja praca ucieknie od powielania tego, co już zostało napisane i mam nadzieje ciekawie uzupełni wiedzę Czytelników o nowe wątki, na stare rzucając nowe światło.
- Charterhouse vs ASSA, czyli pojedynek postaw edukacyjnych
W pierwszym rozdziale, którego roboczą wersję mam już gotową od kilku tygodni, z przyjemnością poświęciłem kilka akapitów słynnej szkole Charterhouse, w której edukował się Peter. Opis tej dosyć specyficznej szkoły średniej wymagał ode mnie pewnego wysiłku, a wszystko przez to, że w Charterhouse panowały diametralnie inne reguły niż w „moim” liceum, siłą rzeczy musiałem dotrzeć do wielu różnych źródeł spoza genesisowej krainy, aby móc wyrobić sobie opinię na temat angielskich, konserwatywnych placówek i ich „polityki” wychowawczej. Gdy czytam słowa Petera mówiące o tym, że lata spędzone w Charterhouse były bardzo ciężkie, że pierwszy rok był niemal traumatyczny, że czuł się tam jak w więzieniu, muszę mu wierzyć na słowo. I wierzę. Ja też kształciłem się w szkole „prywatnej”, ale to był przeciwległy biegun edukacyjny. ASSA była eksperymentalną szkołą wierzącą w nurt samorealizacji, w której nie było klas, nie było dzienników, stawiania ocen, sprawdzania obecności, a uczeń był swoistym wolnym elektronem swobodnie przemieszczającym się w szkolnej czasoprzestrzeni, samodzielnie ustalającym sobie plan lekcji i samodzielnie kontrolującym jego przestrzeganie. I teraz, gdy czytam o regułach panujących w Charterhouse, przypominających wojskowy reżim, niemal paraliżującą kontrolę, całe szeregi obostrzeń, nakazów, zakazów, kary cielesne, niepokoiłem się odrobinę, że będąc wychowankiem szkoły z zupełnie innej bajki, mogę słynnych angielskich konserwatystów nie zrozumieć i pisząc o nich przysłowiowo „wylać dziecko z kąpielą”. Dziś, gdy zaglądam do pierwszego rozdziału jestem już spokojny, bo udało mi się podejść do sprawy rozsądnie. Z jednej strony z szacunkiem dla cierpienia, jakiego doznali w Charterhouse chłopcy z Genesis, z drugiej strony pamiętając o tym ilu wybitnych ludzi dla historii Anglii (a może i świata) wywodzi się z tej szkoły. Mechanizmy wychowawcze Charterhouse były bardzo surowe, w ekstremalnych przypadkach może nawet psychopatyczne, ale trzeba im przyznać, że skuteczne. Z przykrością muszę odnotować, że lista absolwentów „mojej” wolnościowo – samorealizacyjnie nastawionej ASSY nie jest tak imponująca… Swoją drogą takie zestawienie ASSY i Charterhouse to chyba niezły materiał na ciekawy esej. Trzeba będzie o tym pomyśleć kiedyś, w jakiejś „wolnej chwili”.