Współczesna proza hiszpańska to nie mój konik. Po „Nagich mężczyzn” sięgnąłem zainteresowany opisem i z apetytem na coś „nowego/innego”. Alicia Gimenez Bartlett napisała powieść, której akcja teoretycznie mogłaby wydarzyć się w każdym kraju zachodniej lub południowej Europy, bo dotyka problemów wspólnych nowoczesnym, rozwiniętym społeczeństwom XXI wieku – braku nienaruszalnych fundamentów moralnych, braku stabilizacji zawodowej i stałości uczuciowej, a także rozluźnienia relacji rodzinnych i międzyludzkich w ogóle, osamotnienia i braku zrozumienia. Powstał obraz ciekawy, oparty na bohaterach może odrobinę stereotypowych (prostak, niepraktyczny inteligent, córeczka tatusia) ale mimo wszystko dobrze zniuansowanych, niebanalnych, budowanych i prowadzonych konsekwentnie, dzięki czemu utrzymujących zainteresowanie czytelnika. Mamy tu cztery historie i cztery perspektywy czwórki głównych bohaterów, które ciekawie składają się w jedną – dzięki inteligentnemu zabiegowi narracyjnemu – przestrzenną opowieść. Ale po kolei…
Dwójce głównych bohaterów walą się ich światy, które budowali i w których żyli w przekonaniu, że jest dobrze i tak będzie już zawsze. Javier, pasjonat literatury, traci pracę wykładowcy, z dnia na dzień spada z karuzeli społecznej, gdzie jak sądził, zajmował właściwe krzesełko. Nie może sobie z tym poradzić, a kryzys zawodowy i nieumiejętność odnalezienia się w nowej rzeczywistości uwypuklają kruchość więzi z partnerką. Związek nie wytrzymuje tej próby. Javier niedługo po stracie pracy traci również kobietę i mieszkanie. Zbieg okoliczności łączy go trudną, trochę niezrozumiałą przyjaźnią z bezpośrednim i nieokrzesanym Ivanem, facetem pod każdym względem innym niż Javier. Ta relacja to jeden z dwóch fundamentów i motorów fabularnych historii. Drugim jest relacja Irene i Genovefy, oparta na podobnym motywie – przyciąganiu się na zasadzie przeciwieństw, jakby próbujące zaprzyjaźnić się osoby szukały w drugim człowieku cech mogących wypełnić własne deficyty i słabości charakteru.
Irene, podobnie jak Javier, jest na życiowym zakręcie. Opuścił ją mąż, a odziedziczona po ojcu firma, będąca całym jej światem, stoi na skraju bankructwa. Losy bohaterów bardzo naturalnie, nienachalnie i niespiesznie zmierzają do skrzyżowania się. Ivan, tancerz w nocnym klubie, wciąga Javiera w swój świat, gdzie za rogiem czeka dobrze płatna choć uwłaczająca praca. Genovefa, analogicznie, chcąc pomóc Irene, wciąga ją w „nocne życie”, w pozbawione trosk, głębszych uczuć i odpowiedzialności funkcjonowanie wykraczające poza przestrzegane dotychczas przez Irene ciasne ramy typowe dla poukładanej kobiety biznesu. Szybko okazuje się, że zasady są po to, by je łamać, a wszelkie granice są bardzo cienkie i wystarczy jedna odważna decyzja, by zasmakować wcześniej zakazanych atrakcji, pasujących raczej innym grupom społecznym. Nie ma już podziału na to, co wypada i na to czego nie wypada. Początkowy wstyd zanika. Kłopoty i kryzysy budzą w bohaterach desperację, trafnie argumentowane podszepty nowych znajomych przewartościowują światopoglądy, a chęć przetrwania, poradzenia sobie z bólem, pustką i depresją świetnie usprawiedliwiają zachowania, które wcześniej bohaterowie uznaliby za niemoralne, wstydliwe i poniżające.
„Nadzy mężczyźni” to gorzka opowieść o współczesnym świecie, gdzie teoretyczna wolność jest ślepym zaułkiem, z którego niezwykle trudno jest zawrócić. Gimenez Bartlett celowo zestawiła tu ze sobą czwórkę bohaterów wywodzących się z różnych środowisk, o różnym statusie społecznym i pokazała nowopowstałe przecięcie światów, które kiedyś prawdopodobnie nawet się ze sobą nie stykały. Javier, Ivan, Irene i Genovefa są jak cztery żywioły określane głównie przez własne słabości, skazy charakterów. Każde z nich jest niewolnikiem własnej historii – traum, niepowodzeń, niezrealizowanych celów i zaznanych krzywd. Choć wkraczają w nowe dla siebie relacje i zanurzają się w świecie innych reguł i wartości, nie są w stanie skorygować przekonań.
Gimenez Bartlett pisze przystępnie, powieść bardzo zyskuje na zabiegu z pierwszoosobową narracją czwórki bohaterów. Co ważne autorka stylizuje język, każdy z narratorów „mówi” nieco inaczej, widzi i przeżywa te same sytuacje na swój oryginalny sposób, nazywa je używając języka charakterystycznego dla siebie i swojej grupy społecznej. Język Javiera jest ładniejszy, pozbawiony wulgaryzmów, mniej emocjonalny i staranniejszy. Ivan nie panuje nad emocjami, szybko osądza, nie przebiera w słowach, dla niego świat jest czarnobiały. Język Irene w dużym stopniu oddaje jej pozorną oziębłość i wyniosłość, a Genovefy jej płytkość emocjonalną i dominującą potrzebę zaspokajania podstawowych popędów i konsumpcyjnych potrzeb. Dzięki temu dostajemy cztery różnorodne i wiarygodne punkty widzenia, sposoby wartościowania i przeżywania, cztery różne prawdy, składające się w jeden obraz.
Na plus zapisuję również to, że choć sam obraz tworzony przez relacje tej czwórki jest absorbujący, to jednak Gimenez Bartlett nie poprzestaje na tym i proponuje historię spajającą bohaterów, która się w drugiej połowie książki naprawdę intrygująco rozwija, sprawiając, że powieść im bliżej ostatniej strony, tym bardziej wciąga. Jest w tym wszystkim trochę klimatu almodovarowego, ale przede wszystkim da się zauważyć zmysł obserwacyjny autorki i umiejętność opowiadania o ludziach, ich potrzebach, blokadach i emocjach. Nadzy są tu nie tylko mężczyźni. Dojrzała powieść dojrzałej autorki.