Życie
już ma to do siebie, że lubi weryfikować plany, nawet jeśli są umiarkowanie
optymistyczne i zdawałoby się – dobrze przemyślane. Kiedy w marcu ubiegłego
roku, w okolicach premiery „Okrągłego przekrętu”, zbliżałem się do półmetka
pracy nad drugą powieścią, sądziłem że wszystko pójdzie bardzo szybko, mega
sprawnie i bezkolizyjnie. Nie poszło.
Postanowiłem zweryfikować terminy,
zwolnić proces twórczy, przemyśleć i przeformatować niektóre sprawy. Wszystko
to dla podniesienia efektywności pracy i jakości jej efektów. Dziś, kiedy na
horyzoncie widzę już ostatnią kropkę (planuję postawić ją w marcu) mam w sobie
spokój i pełne przekonanie, że kończę pracę nad swoją najlepszą – zarówno pod
względem stylu, jak i historii – książką. „W imię matki” (roboczy tytuł „Plagiat”
przeszedł do historii) to kryminał z elementami thrillera, który pod pewnymi
względami wpisze się zapewne w polski nurt współczesnej literatury kryminalnej,
ale powinien też odznaczyć się pewną oryginalnością rozwiązań zarówno
językowych, konstrukcyjnych, jak i fabularnych.
„W imię matki” będzie
gotowa w marcu, a już wiosną rozpoczynam pracę nad kolejną biografią.
Ostatni raz spisywałem losy muzyków trzy lata temu, zamykając biograficzny cykl
o zespole Genesis książką poświęconą Peterowi Gabrielowi. Wątek Genesis uważam
za zamknięty. Kilka miesięcy temu zacząłem sondować możliwość realizacji pewnego projektu, który przeniósłby mnie jako biografa do innej rzeczywistości. Przede wszystkim z zamierzchłej przeszłości do teraźniejszości. Znając hermetyczność polskiego rynku wydawniczego miałem pewne obawy, ale ku mojej wielkiej radości, projekt ów (którego szczegóły na razie zachowam dla siebie) zaskoczył. Otworzyła się możliwość, aby przygotować książkę o zespole dużo
młodszym, choć pod wieloma względami kontynuującym najlepsze artystyczne
tradycje starych brytyjskich i amerykańskich herosów rocka. Nigdy nie należałem
do utyskujących zwolenników teorii jakoby wszystko, co w muzyce najlepsze, już
się wydarzyło, a historia już była i „to se ne vrati”. Nie ma nad czym płakać,
bo spuścizna po starych bohaterach nie wyparuje z nośników, a historia, także
muzyki, pisze się przecież nadal. I choć ilość artystów interesujących, w zalewie
ogólnej szmiry niestety spada, to ciągle zdarzają się perełki o których warto
pisać. Są wśród nas żywe i nadal ambitnie tworzące zespoły, które
grają „nową muzykę, ale równie dobrą, jak ta stara”. Moja kolejna biografia poświęcona będzie jednej z takich rockowych współczesnych perełek. Na razie bez nazw,
narodowości, szyldów i innych szczegółów… ale o to, że będzie oryginalnie i
arcyciekawie można być spokojnym, bo takiej książki na polskim rynku jeszcze
nie było.