Miałem przyjemność
zapoznać się już z singlem „Goodbye My Joy” zespołu Lebowski. Pamiętając genialną płytę „Cinematic” sprzed trzech lat, z marszu uznałem
zbliżającą się premierę nowej muzyki Lebowskiego za jedno z najciekawszych
wydarzeń tego roku. Powiem krótko - nie rozczarowałem się. Pierwsze
niespełna sześć minut zwiastujące drugi album niewątpliwie trzyma wysoki poziom
debiutu. „Goodbye My Joy” na płycie singlowej pojawi się w dwóch wersjach –
podstawowej i z gościnnym udziałem niemieckiego trębacza jazzowego Markusa
Stockhausena. Siłą tej piosenki jest urokliwa melodia. Motyw proponowany raz to
przez gitarę Marcina Grzegorczyka, raz przez piano Marcina Łuczaja, zachwyca
genialną prostotą i ulotnością. Pachnie tu artystycznym jesiennym Paryżem. Dużo
jest uczucia w tym graniu, dużo emocji i nostalgii. Jest też (w części środkowej) lekkie rockowe
kopnięcie, którym grupa wyraźnie sygnalizuje, że potrafi w ramach artrockowego rozsądku "dołożyć do pieca".
Lebowski znów imponuje bardzo umiejętnym doborem
proporcji. W tej muzyce każdy dźwięk zdaje się być zarówno odkrywczy, jak i
bardzo oczywisty, i zawsze umieszczony w najlepszym dla siebie miejscu. Co
ciekawe, wersja z trąbką Stockhausena brzmi tak samo naturalnie, jak piosenka w
wersji podstawowej. Niemiecki trębacz zaproponował kilka klimatycznych zagrywek
idealnie komponujących się z nastrojem i brzmieniem utworu. Jeśli reszta
kompozycji na przygotowywaną właśnie płytę jest tak urokliwa jak „Goodbye My
Joy” to fanów ambitnego, artystycznego rocka czeka niebawem wielka uczta.
Mała płytka pojawi się już we wrześniu w niewielkim nakładzie. Także we wrześniu muzycy wchodzą do studia, aby nagrać resztę materiału na dużą płytę. Jest szansa na premierę jeszcze w tym roku. Oby się wyrobili. Jesień z taką muzyką nie musi być szarobura.