niedziela, 14 sierpnia 2011

Archiwum Mrocznych Dźwięków (4). Fairport Convention "John Babbacombe Lee"


Niby nic wielkiego. Folk-rockowy zespół Fairport Convention wydaje nieco bardziej rockową, niż folkową płytę, opowiadającą konkretną historie, czyli tzw. concept album. Mamy rok 1971 więc concept albumy nikogo już nie dziwią, a jeszcze nie zaczęły drażnić. Bohaterem opowieści jest niejaki John ‘Babbacombe’ Lee, służący oskarżony o morderstwo swojej pracodawczyni. Historia jego życia jest mroczna, tajemnicza i zagmatwana, tymczasem Fairport Convention ubiera to w czterdziestominutową porcję dość sielankowych, melodyjnych dźwięków. Zawartość muzyczna krążka to delikatny rock, solidnie zaprawiony brytyjskim folkiem, tu i ówdzie słyszymy delikatne brzmienie fletu, skrzypiec, bądź gitary akustycznej. Tekstowo album nawiązuje do tragicznej historii Johna Lee, zwanego też „człowiekiem, którego nie mogli powiesić”...

We wczesnych godzinach rannych, 15 listopada 1884 roku, dom Emmy Keyse w rybackiej osadzie Babbacombe, niedaleko Torquay, stanął w płomieniach. Szybka akcja ratunkowa skutecznie uniemożliwiła rozprzestrzenienie się ognia, dom został uratowany jednak, jak się później okazało pożar nie był największym nieszczęściem. W jednym z nadpalonych pomieszczeń ratownicy znaleźli zwłoki właścicielki posiadłości, sześćdziesięcioośmioletniej Emmy Keyse. Kobieta miała poderżnięte gardło i trzy głębokie rany głowy. W spokojnych do tej pory okolicach Babbacombe zawrzało. Natychmiast rozpoczęto dochodzenie, przesłuchano całą służbę Emmy Keyse i sąsiadów jej posiadłości, zwanej The Glan. Miejscowa policja szybko rozwikłała sprawę, brutalnego mordu miał dokonać służący pani Keyse, John Lee, który niebawem stanął przed sądem.

Rozprawa, podobnie jak dochodzenie, była krótka i zakończyła się tragicznie dla Johna Lee. Sędzia sir Henry Manisty wydał najsurowszy możliwy wyrok: kara śmierci przez powieszenie. Na pierwszy rzut oka sprawa wydawała się oczywista. Dwudziestoletni wówczas John Lee, służący ofiary, był już wcześniej karany za okradanie swojego pracodawcy. Poza tym świadkowie zgodnie dostarczali obciążających zeznań. Nie wyłamali się ani kuzynka oskarżonego, kucharka w The Glan, Elisabeth Harris, ani jego narzeczona Kate Farmer. Można było odnieść wrażenie, że wszyscy sprzysięgli się przeciwko młodemu służącemu. Dzień egzekucji został wyznaczony na 23 lutego 1885 roku.

W dniu wykonania wyroku o godzinie 7.55 Johna Lee przeprowadzono z celi na miejsce egzekucji. Wszystko było dokładnie zaplanowane i przygotowane. Lee wszedł na podest szubienicy, egzekutor James Berry założył mu na szyję stryczek i po chwili pociągnął dźwignię zapadni. Zapadnia jednak nie drgnęła. Wśród obserwatorów zapanowała konsternacja, a skazany musiał opuścić podest. James Berry dokładnie przyjrzał się maszynie, przetestował ją, ta działała bez zarzutu. Wcześniejszy incydent uznano za chwilową usterkę. John wrócił więc na podest, założono mu stryczek, a egzekutor znów pociągnął dźwignie zapadni. Ta ponownie ani drgnęła. Cała procedura musiała się powtórzyć. Lee schodzi z szubienicy, James Berry sprawdza działanie maszyny, która „na sucho” funkcjonuje prawidłowo. Gdy obecność na szubienicowym podeście Johna Lee po raz trzeci „zablokowała” zapadnię, egzekutorzy i wszyscy świadkowie ostatecznie stracili wiarę w to, że zabójcę Emmy Keyse uda się powiesić. Skazaniec opuścił pomieszczenie, a po naradzie szeryf południowego Devon, Edwin Cowtan odesłał Lee z powrotem do celi. Po dalszych konsultacjach odstąpiono od wykonania kary śmierci, a morderca z Babbacombe miał spędzić resztę życia w więzieniu.

John ‘Babbacombe’ Lee ciągle utrzymywał, że jest niewinny, apelował o skrócenie kary i ostatecznie dopiął swego, został zwolniony z więzienia w 1907 roku. Pierwsze lata wolności przeznaczył na głoszenie swojej niewinności, pomyłki policji w Devon i sądu, upierając się, że został niesłusznie ukarany. W tamtych latach powstał też niemy film, przypominający historię zaciętej szubienicy, a Lee stał się osobą popularną, o której dużo się mówiło i pisało. „Człowiek którego nie mogli powiesić” w 1911 roku opuścił Wielką Brytanię i przeniósł się do Stanów Zjednoczonych. Sprawa morderstwa w The Glan i nieudanej egzekucji mogła wówczas ostatecznie się zakończyć, gdyby nie to, że niejasności związane z całą historią ciągle fascynowały następne pokolenia biografów i historyków.

Niejasności w sprawie z Babbacombe nie brakowało, tak samo jak dziwnych postaci uczestniczących w życiu The Glan. Pierwszym osobnikiem, któremu warto by się bliżej przyjrzeć był niejaki Reginald Templer, młody prawnik, członek rodziny zaprzyjaźnionej z Emmą Keyse. Templer, który prawdopodobnie był kochankiem kucharki pani Keyse, Elisabeth Harris, tuż po morderstwie zaoferował swoją pomoc Johnowi Lee, którego później reprezentował przed sądem. Obiektywni obserwatorzy twierdzą, że niewiele zrobił dla swojego klienta. Jeszcze w czasie rozpraw ciężko zachorował i dwa lata później zmarł na syfilis. Smaczku całej sytuacji dodaje fakt, że już w czasie tragedii w The Glan, Elisabeth Harris była w ciąży, istniały podejrzenia że z Templerem, co w tamtych czasach byłoby potraktowane jako skandal (mezalians). Ojcostwo Templera nigdy nie zostało udowodnione, ale panna Harris zaraz po jego śmierci porzuciła córeczkę i opuściła Wielką Brytanię.

Podczas rozpraw nie poruszano dość drażliwego tematu konfliktu między Emmą Keyse, a miejscowymi rybakami. Z ustaleń jednego z biografów wynika, że właścicielka The Glan wiedziała o przemycie, w którym uczestniczyli rybacy z Babbacombe. Relacje starszej pani z jej służbą też pozostawiały sporo do życzenia. Pani Keyse podobno miała problemy finansowe i zamierzała sprzedać The Glan, co bardzo nie podobało się służbie, szczególnie starszyźnie, która miała ciepłą, bezpieczną posadę już od czasów „rządów” poprzedniej pani domu, matki Emmy Keyse.

Niektóre fakty przemawiały za niewinnością Johna Lee. Jak bumerang wracała kwestia jego zatrudnienia w The Glan. Emma Keyse miała bardzo dobre relacje z rodziną Lee i chętnie zatrudniała jej członków. Do młodego Johna wyciągnęła pomocną dłoń, gdy ten siedział w więzieniu odbywając kilkunastomiesięczny wyrok za okradanie swojego pracodawcy. Dlaczego więc Lee miałby w tak okrutny sposób odpłacać swojej dobrodziejce?

Faktem jest, że John Lee był dziwnym człowiekiem i abstrahując już od morderstwa Emmy Keyse, jego biografia nie jest nieskazitelna. Kradzieże i wyrok więzienia w wieku kilkunastu lat to nie jedyne występki kładące się cieniem na jego historii. Postawa Johna po wyjściu z więzienia też nie zupełnie była w porządku. W 1911 roku, wyjeżdżając do USA, porzucił żonę z dwójką małych dzieci.

Sprawa Emmy Keyse nigdy nie zostanie rozwiązana, ale dopóki jej tajemniczość, mroczność i niejasność będą fascynowały, dopóty kolejne pokolenia historyków, będą grzebać w jej coraz bardziej zatęchłej historii, i stawiać coraz to nowe hipotezy. W tej chwili o najciekawsze wyjaśnienie tajemnicy The Glan pokusił się Ian Waugh, autor strony internetowej w całości poświęconej tamtym wydarzeniom. Twierdzi on, że mieszkańcy The Glan i sąsiedzi posiadłości nigdy nie powiedzieli całej prawdy o tragicznych wydarzeniach 15 listopada 1884 roku. Zdaniem Ian’a Waugh śmierć starszej pani była na rękę kilku osobom, a w szczególności mieszkańcom jej własnego domu. Według autora obfitej witryny internetowej zbrodni dokonała para kochanków Elisabeth Harris i Reginald Templer, a uczestniczący w tym przedsięwzięciu John Lee, stał się kozłem ofiarnym. Powodem mordu miało być odkrycie przez panią domu ciąży kucharki i jej romansu z Templerem. To wszystko jednak tylko dywagacje.

Żaden z bohaterów tamtej historii nie dożył premiery albumu „John Babbacombe Lee” Fairport Convention. Muzycy tego zespołu, a dokładniej Dave Swarbrick, trafili na historię The Glan przeglądając stare gazety. Niewiarygodna biografia Johna Lee była doskonałym pomysłem na skomponowanie koncepcyjnego albumu. Mimo, że w dźwiękach ilustrujących tamte wydarzenia nie ma spodziewanego mroku, brytyjski zespół opowiedział historie sprawnie, zachowując wierność swoim fascynacjom folk- rockowym. „John Babbacombe Lee” brzmi sielankowo by, co jakiś czas uderzyć w bardziej podniosłe tony, a potem znów wrócić w rejony przyjemnej melodii. Fairport Convention udźwiękowił historię Johna Lee w formie ludowej przypowieści i oceniając ten album pod takim kątem trudno odmówić mu uroku.