poniedziałek, 28 lutego 2011

Nie rozwinęli skrzydeł - Myslovitz w Eterze

MYSLOVITZ, 27 lutego Wrocław, klub Eter

Wczorajszego wieczoru we wrocławskim klubie Eter Panowie z Mysłowic nie rozwinęli skrzydeł. Dali oczywiście przyzwoity koncert (ten zespół poniżej przyzwoitego poziomu  nie schodzi), taki na szkolne trzy plus. Przeważająca większość z blisko tysięcznej publiczności miała prawo dobrze się bawić, niemniej jednak był to jeden ze słabszych koncertów Myslovitz jaki widziałem przez ostatnie dziewięć lat.

Nie przypadkiem napisałem o nie rozwiniętych skrzydłach. Kto obserwuje karierę mysłowickiej grupy ten wie, że jej magia tkwi w umiejętnej równowadze między bezpretensjonalnymi pop – rockowymi przebojami wysokiej próby, a psychodelicznymi akcentami, czasem „odjazdami”. Wczoraj zespół poleciał jednotorowo przebojami, ładując nimi w fanów niczym z karabinu, jeden po drugim, a psychodelia została w garderobie. Szkoda. Wysłuchanie naprawdę bardzo sprawnych hitów w stylu „Sprzedawcy marzeń”, „Acidland”, „Chłopcy,”, czy „Dla ciebie” to oczywiście zawsze przyjemność, ale jeszcze większa frajda jest wtedy, gdy między nimi poutykane są rzeczy pokroju „Siódmego Koktajlu”, „Szklanego człowieka”, „Życie to surfing”, a całość wieńczy natchniony „Good Day My Angel”, albo najlepiej szalony „Mickey”. Właśnie tej szczypty szaleństwa mi wczoraj zabrakło. Tyle jeśli chodzi o negatywy. Do plusów należy zaliczyć dwie przedpremierowe piosenki, które wczoraj zabrzmiały w Eterze bardzo obiecująco. Można więc mieć nadzieję, że nowy album, który ma się ukazać pod koniec maja, będzie niemniej interesujący niż poprzednie dzieła grupy. Podobno tytuł krążka ma brzmieć „Nie ważne jak wysoko jesteśmy”. W tym roku okaże się jak wysoko w polskim rankingu muzycznym lokuje się aktualnie Myslovitz. Zespół od mniej więc trzech lat oszczędzał siły, trochę odpoczywał, a wtedy kiedy nie odpoczywał, działał dosyć ostrożnie. A konkurencja nie spała. Dla Panów z Mysłowic nadchodzi czas kolejnej weryfikacji i próby sił. Ja osobiście trzymam za nich kciuki, bo popularne Myslo to zdecydowanie jedno z najciekawszych zjawisk polskiej sceny muzycznej ostatniego dwudziestolecia.






wtorek, 15 lutego 2011

Steve Hackett zagra we Wrocławiu

29 kwietnia we wrocławskiej hali Orbita będzie okazja zobaczyć i usłyszeć Steve'a Hacketta w wydaniu akustycznym. Czego można się spodziewać? Towarzyszyć mistrzowi będą zapewne jego stali kompani - klawiszowiec Roger King i flecista Rob Townsend. Akustyczne trio powinno zaserwować około 30 kompozycji zarówno z repertuaru Genesis ("Horizons", "Blood on the Rooftops") ale przede wszystkim z solowych albumów Steve'a. Hackett jest znany ze swojej wielkiej miłości do muzyki klasycznej i do gitarowych miniatur czerpiących z nastroju dokonań takich twórców jak Eric Satie, czy Andres Segovia. Jego kunszt i wrażliwość można podziwiać na albumach złożonych wyłącznie z krótkich form klasyczno - akustycznych. Płyty "Bay of Kings", "Momentum", czy "Sketches of Satie" to małe arcydzieła. Ciekawe jak ta urokliwa, uduchowiona, kunsztowna muzyka zabrzmi w murach Orbity. To będzie wieczór dla tych wszystkich, którzy chcą od muzyki "czegoś więcej".

Steve Hackett - Walking Away From Rainbows - Estival Jazz Lugano 2009 HQ

wtorek, 8 lutego 2011

Recenzja Karnivool

Dziś na łamach Małego Leksykonu Wielkich Zespołów pojawiła się moja recenzja płyty "Sound Awake" australijskiej grupy Karnivool. Zapraszam do lektury, bo to pierwsza dobra płyta jaka mnie dopadła w tym roku.

http://www.mlwz.ceti.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=5951&Itemid=26

wtorek, 1 lutego 2011

Alan Hewitt poklepał mnie po plecach

Buszując w sieci trafiłem na krótką wzmiankę o mojej książce "Steve Hackett. Szkice, burze, orchidee". Wzmiankę o tyle istotną, bo umieszczoną przez Alana Hewitta na jego stronie "The Waiting Room Online". Hewitt to nadworny biograf Steve'a Hacketta, autor kilku książek poświęconych historii Genesis, w tym oficjalnej, autoryzowanej biografii gitarzysty pod tytułem "Sketches of Hackett". Angielski kronikarz rzecz jasna nie mógł przeczytać mojej książki, gdyż nie zna języka polskiego, ale nie przeszkodziło mu to w napisaniu notki o istnieniu egzotycznej dla niego lektury. W finale krótkiej "recenzji" Hewitt "klepnął mnie w ramię" słowami "Well done" :)

http://www.twronline.net/issues/twr74/twr74_hackett_book_pl_review.htm